piątek, 3 listopada 2017

Po co komu bacówki PTTK




Bacówka na Maciejowej
fot. Autor

W latach siedemdziesiątych XX wieku turystyka beskidzka przeżywała prawdziwy rozkwit. Współcześni menadżerowie określili by takie zjawisko mianem boomu, bo na szlakach robiło się momentami naprawdę tłoczno. Jednak ten fenomen miał ówcześnie zupełnie inne motywy niż ekonomiczne, czy choćby kulturoznawcze. W góry wyruszali prawie wszyscy, nawet ci, którzy nie mieli do tego ani specjalnych predyspozycji, ani nawet chęci. Obok prawdziwych łazików pojawiły się w górach grupy ludzi przypadkowych, wyciągniętych z domów obowiązkiem uczestnictwa w masowej imprezie, do jakiej ówczesne władze chciały wszelkie przejawy życia społecznego sprowadzić. Ludzie jednoczyć się mieli w socjalistycznej wspólnocie, wokół wspólnych, jedynie słusznych idei, a turystyka górska nadawała się do tego znakomicie.  Organizowano więc masowe wyjazdy w góry, finansowane z budżetów komitetów partyjnych, budżetów socjalnych zakładów pracy lub komitetów rodzicielskich szkół, czego implikacją było pojawienie się na górskich szlakach dużych grup zorganizowanych. A że ludzie lubią się bawić – zwłaszcza za pół darmo – grup takich namnożyło się sporo.
Oczywiście wycieczki grupowe wędrowały beskidzkimi ścieżkami od dawna, ale w tamtych latach ich skala była wyjątkowa. Jeszcze nigdy w górach nie pojawiło się tylu wędrowców. Wystarczy przyjrzeć się - choćby pobieżnie - statystykom COTG, żeby docenić rozmiary ówczesnego ruchu turystycznego. W roku osiemdziesiątym ubiegłego wieku wydano o 22 tysiące więcej odznak GOT niż dziesięć lat wcześniej, co przekładało się w praktyce na podwojenie ilości turystów. Przez całą dekadę wydano ponad 400 tysięcy odznak, a w samym tylko roku 1980 aż 49081. Co okazało się jak dotąd rekordem nie pobitym.
A znaczny w tym udział właśnie turystyki grupowej. Gdyby nie liczyć ideologicznych pobudek organizacji wielu ówczesnych wycieczek trzeba by stwierdzić, że przynosiły one sporo korzyści całej górskiej turystyce. W górach pojawili się ludzie, którzy w innych okolicznościach pewnie by tam nie trafili. Nie jeden został zaszczepiony górami w czasie takich właśnie grupowych wypadów co przekładało się w następstwie na zwiększenie ruchu indywidualnego.  Sam zacząłem poznawać góry dzięki rajdom turystycznym organizowanym przez PTTK dla grup szkolnych, z tym że były to już późne lata osiemdziesiąte i czasy zupełnie inne ideologicznie.


Rajd turystyczny im. Węgrzynowicza. Rok 1988 lub 1989. Autor bloga drugi z lewej.
Autor zdjęcia nieznany


Ale były też wymierne następstwa ekonomiczne hossy lat siedemdziesiątych. Ci, którzy wtedy prowadzili schroniska wspominają ten okres z rozrzewnieniem. Problem obłożenia łóżek, a co za tym idzie finansowy, w zasadzie nie istniał. Zawsze pojawiła się na horyzoncie jakaś grupa zorganizowana, która w razie niedostatku turystów indywidualnych ratowała sytuację.
 Z czasem jednak turystyka grupowa zaczęła dominować. W schroniskach robiło się coraz tłoczniej, a ich gospodarze motywowani względami ekonomicznymi  zaczęli faworyzować grupy. Momentami schroniska stawały się swoistymi hotelami wycieczkowymi spychającymi indywidualnego turystę na boczny szlak. Skrajnym przykładem planowego nastawienia na obsługę turystyki grupowej było wybudowanie schroniska na Przysłopie pod Baranią Górą – choć nazwanie go schroniskiem uznać trzeba za poważne nadużycie. Trzypiętrowy hotel oddano do użytku w 1979 roku z nadzieją na stworzenie ośrodka dla wycieczek ze śląskich zakładów przemysłowych.


Hotel na Przysłopie pod Barania Górą
fot. D.Patraj


KRONIKA WĘDRÓWKI PRZEZ PRZYSŁOP


Z tego co w czasie swoich wędrówek zdążyłem zauważyć i podsłuchać,  podobne motywacje nie są  obce także dzisiejszym gospodarzom schronisk. Klient „grupowy” zawsze będzie dla nich łakomym kąskiem, jako pewniejszy i bardziej dochodowy. Ci którzy mają możliwości i mocniejsze motywacje ekonomiczne orientują swoje działania, aby takiego właśnie klienta przyciągnąć. Kiedy ostatnio (kwiecień 2017) nocowałem w Bacówce pod Honem w Cisnej byłem świadkiem gruntownego remontu, łącznie ze zdzieraniem starych lakierów ze ścian. Wszystko po to żeby uzyskać niezbędne pozwolenia na przyjmowanie w obiekcie "zielonych szkół". Aby to osiągnąć gospodarz zdecydował się nawet zrezygnować z podawania w bufecie piwa, które przecież w takich miejscach jest jedną z kluczowych pozycji przynoszących dochód. W czasie tej samej eskapady nie przyjęto mnie na nocleg w Zajeździe PTTK w Rytrze tłumacząc, że wszystkie miejsca są zajęte przez dzieci na zielonej szkole. Grupy zorganizowane są jak widać także dzisiaj najlepszym sposobem na przetrwanie.
I paradoksalnie, w takim właśnie przedsiębiorczym sposobie rozumowania najemców schronisk należy dopatrywać się jednej z zasadniczych przyczyn powstania górskich „bacówek”.  Kiedy schroniska naruszały bądź modyfikowały swoje regulaminy bacówki miały stanowić przeciwwagę.





W latach pięćdziesiątych XX w. w naszej terminologii  turystycznej pojawiło się określenie turystyki kwalifikowanej. Kwalifikowanej czyli takiej, której uczestnik stara się podnosić poziom swoich kwalifikacji, przez zwiększanie indywidualnych umiejętności i pielęgnowanie wrażliwości poznawczej. Formy turystyki zaangażowanej, gdzie plecakowicz nie zajmuje się wyłącznie połykaniem kilometrów, ale czyni to z dbałością o przygotowanie zarówno fizyczne, jak i mentalne. Turysta kwalifikowany to taki, który świadomie podnosi swoje umiejętności i wiedzę, aż do poziomu wyczynu. Takich turystów  śmiało można nazwać zapaleńcami. Zazwyczaj nie ma ich wielu z racji na to, że takie nastawienie wymaga zaangażowania i czasu.  Nie trudno sobie wyobrazić, że w czasach turystycznego boomu stanowili zdecydowaną mniejszość. Nawet dziś stanowią marginalną opozycję, choć zainteresowanie wyczynem znacznie większe niż kiedyś.
Z początkiem lat siedemdziesiątych turysta kwalifikowany stanął więc w opozycji do narastającego ruchu „wycieczkowiczów”. Grzbiety górskie coraz ciaśniej zapełniały się ludźmi, a ci, którzy chcieli wędrować dłużej niż jeden dzień napotykali  narastające utrudnienia. Wraz ze szlakami przepełniały się schroniska i noclegownie, w których priorytetowe miejsca zajmowały wycieczki. Turysta indywidualny musiał liczyć na łut szczęścia lub nastawić się na „glebę”, która i tak nierzadko okazywała się zajęta. Do sytuacji w których ludzie spali na schodach czy nawet w ubikacjach dochodziło nie tak znowu rzadko, zwłaszcza w co bardziej pogodne weekendy. W końcu stało się jasne, że istniejąca sieć noclegowa jest niewystarczająca.
Nowe schroniska potrzebne były także dla załatania dziur w istniejącym zagospodarowaniu gór. Większość  ważniejszych grzbietów miało co prawda swoje noclegownie, ale nie brakowało też miejsc, gdzie zaplanowanie kilkudniowej wędrówki było utrudnione bądź nawet nie możliwe.
W tym czasie znalazł się ktoś, kto postanowił to zmienić i jednocześnie wziąć w obronę turystykę kwalifikowaną, a w zasadzie cały ruch indywidualny.
Nazywał się Edward Moskała.

Edward Moskała podczas otwarcia ostatniej chronologicznie Bacówki pod Bereśnikiem 01.07.1989 r.
Autor zdjęcia nieznany.
Źródło: https://beresnik.wordpress.com/o-bacowce/edward-moskala-nasz-patron/

Dokonania tego człowieka w powojennej rzeczywistości górskiego wędrowania były olbrzymie. Miedzy innymi wraz z Władysławem Krygowskim wyznaczył nowy przebieg Głównego Szlaku Beskidzkiego w wyludnionych jeszcze Bieszczadach. Był też autorem wielu publikacji o tematyce turystycznej i krajoznawczej, twórcą między innymi wydawnictwa „Wierchy”.  Ale to, co najbardziej do mnie dzisiaj przemawia, co najbardziej namacalne w jego dziedzictwie, to bezprecedensowa sieć noclegowni dla Beskidzkich łazików, którzy wcześniej bezskutecznie poszukiwali dachu pozbawionego tłumnego hałasu, za to wypełnionego ludźmi podobnymi do siebie. Tym właśnie miały się stać i z pewnością przynajmniej przez chwilę były w rzeczywistości schroniska turystyki kwalifikowanej, czyli Bacówki PTTK.


Założenie było proste i - jak na ówczesne warunki - odkrywcze jednocześnie. Należało stworzyć miejsca które spełniały by oczekiwania bardziej wymagającego turysty. Nie wycieczkowicza, który chciał jedynie zabawić się towarzysko, ale prawdziwego wędrowca, przemierzającego góry z plecakiem, szukającego spokoju, odpoczynku i dążącego do świadomego poznania szlaków, którymi się porusza. Wbrew pozorom nie oznaczało to podniesienia standardów cywilizacyjnych takiego miejsca. Wręcz przeciwnie. Edward Moskała słusznie zakładał, że wytrawny turysta nie szuka wygód, tylko domu z rodzinną, stonowaną atmosferą. Dlatego wymyślił niewielką chatę, maksymalnie na 20 – 30 łóżek, bo tylko taka mogła zapewnić odpowiedni „klimat”, kontrastujący ze zgiełkiem wielkich schronisk. Wykoncypował, że bacówki oddawane będą w użytkowanie wyłącznie małżeństwom, bo uznał, że tylko rodzina będzie w stanie go stworzyć, a co ważniejsze utrzymać. Pierwotnie zakładał także, że bacówki nie będą podłączane do sieci elektrycznej ani telefonicznej, uznając takie luksusy za zbędne, a nawet przeszkadzające prawdziwym wagabundom. Ponieważ miały to być niekłamane chaty wędrowców, jako takie nie mogły być nastawione na zysk. Miały jedynie utrzymać siebie i opiekujące się nimi rodziny.
Aby chronić taką koncepcję górskiej noclegowni przed niszczycielska działalnością czasu i wszędobylskich praw ekonomii, stworzono specjalny regulamin i osobny statut. Chaty według niej budowane otrzymały nazwę Bacówek PTTK, a dla podkreślenia ich odrębności od innych schronisk stworzono nowy termin „Schronisko turystyki kwalifikowanej”.


Hala Krawcula. Jedna z bacówek do dziś nie podłączonych do sieci elektrycznej.
fot. Autor

KRONIKA WĘDRÓWKI PRZEZ KRAWCULĘ

Według statutu obiekt, który będzie chciał szczycić się takim mianem będzie mógł przyjmować pod swój dach wyłącznie turystów indywidualnych. Chodziło o to, żeby stworzyć enklawę spokoju i zabezpieczyć ją przed komercją, która wlecze się za wycieczkami z miasta jak bezpański pies szukający żeru. Nie chodziło o dyskryminowanie kogokolwiek. Chciano jedynie oddzielić dwie, zupełnie nie przystające do siebie grupy turystów, wypatrujących odmiennych, często sprzecznych doznań.
Oprócz tego bacówki miały preferować pobyty krótkoterminowe, najwyżej 1 -2 dniowe. Celem takiego zabiegu było zachęcanie do poznawania większych obszarów górskich w trakcie jednego, kilkudniowego rajdu, a więc kreowanie modelu turystyki najbardziej atrakcyjnej krajoznawczo. W ten sposób stawiano też kolejną barierę wycieczkom, które wolały dłuższe popasy w jednym miejscu.
Aby podkreślić odrębność i zwartość całego zamierzenia Edward Moskała uznał, że wszystkie noclegownie, które uda się wybudować w jego ramach powinny być założone według jednego projektu.
Jak to wyglądało na początku można sobie wyobrazić czytając wspomnienia niejakiego Ryszarda M. Remiszewskiego:


„Przeniosłem się myślami do pokoju Edwarda Moskały przy ulicy Jana Brożka w Krakowie. Siedzieliśmy w jego pracowni i rozmawiali, oczywiście o górach. W zasadzie to "ciężko" pracowaliśmy, jak zawsze w takich chwilach rodziły się różnego rodzaju pomysły, sam byłem wówczas na etapie tworzenia Ośrodka KTG w Pieninach, więc mieliśmy o czym rozmawiać.
Pamiętam, że zadałem Edwardowi pytanie: jak powstał projekt bacówki, tego popularnego później w górach małego schroniska? Stało się to, jak zawsze w wydaniu Moskały, w sposób niekonwencjonalny, podczas rozmowy przy stoliku kawiarnianym w zakopiańskim Gaździe; było ich trzech: Edward Moskała, Jerzy Klimiński - dyrektor ZRB w Zakopanem i inż. Karpiel. Rzuciłem pomysł - wspominał Edward Moskała - na małe schroniska, snułem swoją wizję, widziałem go, miałem w głowie. Dałem mu wygląd, rodzinną atmosferę, bo miała prowadzić go rodzina, a nie "urzędnicy" z kontraktem. Przyjdziesz do takiego schroniska, jak do człowieka, a nie do instytucji. Wyobrażaliśmy sobie izbę gdzie miał spać i prowadzić biuro gospodarz, obok jego łóżka miało być służbowe biurko, na wzór takiej atmosfery, takiego klimatu przywoływaliśmy pokój Łapińskich. Schronisko miało stać tam gdzie dojdzie turysta plecakowy, nie było nastawione na zysk, z niego miał się utrzymać jedynie gospodarz z rodziną. I wtedy właśnie Karpiel wziął coś do pisania i na papierowych serwetkach na stoliku narysował projekt, serwetki zabrałem z sobą by na ich podstawie mógł powstać właściwy projekt budowlany.”

Źródło: Górska Gazeta Internetowa ISSN 1731-3724      „Bacówki PTTK i ich serwetkowy rodowód” Ryszard M. Remiszewski.

Tak więc po raz kolejny okazało się, że aby sprawy doprowadzić do szczęśliwego końca należy najpierw oprzeć  je o kawiarniany stolik. Nie wiem kiedy odbyło się to spotkanie, ale to wtedy myśl przerodziła się w słowo, a ono zaraz potem w czyn, czyli w rysunki inżyniera Karpiela na serwetkach.
I właśnie zakopiański inżynier Stanisław Karpiel stał się autorem projektu wzorcowej Bacówki –Schroniska turystyki kwalifikowanej.

Klasyczny projekt Bacówki Stanisława Karpiela. Bacówka pod Honem.
fot. Autor

Ambitne plany stworzenia sieci bacówek zaczęły nabierać realnych kształtów w połowie lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Trudno dziś jednoznacznie określić logikę jaką kierowano się przy doborze miejsc, w których miały pojawić się pierwsze bacówki. Najwygodniej było by stwierdzić, że wybierano lokalizację najbardziej tego potrzebujące, czyli takie w których pojawiało się najwięcej turystów. Jednak najbliżej prawdzie będzie chyba stwierdzenie, że decyzje takie były wypadkową nie tylko potrzeb, ale i możliwości. Bacówki stawiano przede wszystkim  tam, gdzie dysponowano nadającą się ku temu ziemią, ale także w miejscach, gdzie znaleźć można było odpowiedniego gospodarza.  Pozostałymi aspektami, jak możliwość podłączenia wody czy prądu z sieci na razie nie bardzo się przejmowano w myśl zasady, że prawdziwemu turyście takie wygody do szczęścia nie są wcale potrzebne.
Jako datę narodzin pierwszej siostry w Bacówkowej rodzinie należy niechybnie wskazać dzień oddania do użytku pierwszej z nich. Była to Bacówka na Rycerzowej, a miało to miejsce 14 września 1975 roku. Pierwszym bacówkarzem, czyli gospodarzem bacówki został niejaki Adam Santera. To, że nie wytrwał na posterunku zbyt długo (około roku!) nie zmienia faktu, że palma pierwszeństwa należy się właśnie jemu.


Bacówka na Rycerzowej. Sądząc po odcieniu drewna zdjęcie pochodzi z okresu tuż po otwarciu obiektu. Zapewne z lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku.
Autor zdjęcia nieznany
Źródło:
O tym, że ojcowie bacówek podeszli do tematu z dużym zaangażowaniem, żeby nie powiedzieć rozmachem, świadczy fakt, że jeszcze tej samej jesieni przyszła na świat jej bliźniaczka. Tą postawiono na przełęczy Okraj, na południe od Kowar w Karkonoszach.
Te dwie pierwsze lokalizacje przy pobieżnym spojrzeniu mogą nieco dziwić. Bacówkę na Rycerzowej umiejscowiono bardzo blisko istniejącego już od dawna Schroniska na Przegibku, w odległości jednej godziny marszu, co mogłoby się wydawać mało praktyczne. Bacówkę na przełęczy Okraj postawiono zaś przy samym schronisku zwanym „Muflonik”, które istniało tutaj już od roku 1945. W czym rzecz? Zarówno Muflonik, jak i Przegibek były to obiekty niewielkie. W pierwszym mogło się pomieścić ledwie kilkanaście osób, w drugim zaś niewiele ponad dwadzieścia. A że potrzeby turystów były znacznie większe postanowiono je zaspokoić.


Bacówka na przełęczy Okraj. Obok po lewej "Muflonik".
Autor zdjęcia nieznany
Źródło: http//schroniskookraj.pl/


Rok 1975 okazał się wyjątkowo rozwojowym okresem w życiu bacówkowej rodziny. Przed jego końcem pojawiła się bowiem trzecia siostra, tym razem już nie bliźniaczka i w dodatku adoptowana.  Nieopodal szczytu Lubania, na południowym skraju polany Wyrobki, od z górą dwóch lat trwała budowa niewielkiego schroniska górskiego prowadzona przez Oddział PTTK w Krościenku n/Dunajcem. Co prawda prace realizowano według innego, nie „bacówkowego” projektu, ale z racji na jego niewielkie rozmiary i odosobnione położenie postanowiono włączyć go do bacówkowej rodziny. Obiekt dysponujący 16 miejscami noclegowymi oddano do użytku w grudniu 1975 roku. W tym przypadku warto nadmienić, że od dawna starano się o noclegownie na Lubaniu, tylko formalnie nie można było tych planów jakoś dopiąć. Pasmo Lubania to masyw daleko wysunięty na wschód od głównej części Gorców, a sam szczyt w oddaleniu o sześć godzin od najbliższego schroniska na Turbaczu na pewno zasługiwał na własny obiekt. Kiedyś istniało tu duże schronisko na przeszło sto  łóżek, tyle że spłonęło podpalone przez „przyjaciół” z wermachtu w 1944 roku. Czas był najwyższy żeby tę pustkę zapełnić i tak też zrobiono. Jednak jakieś fatum wisi nad Lubaniem. Ci co znają ten zakątek Gorców wiedzą, że bacówka na Lubaniu nie przetrwała zbyt długo. 8 stycznia 1978 roku podzieliła los swojego poprzednika i spłonęła – z tego co ludzie mówią - w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach.



Bacówka na Lubaniu w trakcie budowy (zdjęcie z 14 kwietnia 1974 roku)...
Autor: Wp - Praca własna, CC BY-SA 3.0
Źródło:


...i to co z niej pozostało (03.06.2017)
fot. Autor


Ale wracamy do tematu. Jakby tego było mało, w tym samym sezonie rodziciele rozpoczęli majstrowanie przy następnych pociechach. W kwietniu, a więc jeszcze przed oddaniem do użytku pierwszej bacówki, ruszyły prace budowlane przy czwartej siostrze, znowu bliźniaczce. Tym razem projekt Stanisława Karpiela miał się zmaterializować w Bieszczadach, na terenie niegdysiejszej wsi Jaworzec, u zachodnich podnóży Smereka. Budynek oddano turystom na jesieni 1976 roku, a smaku dodaje ciekawostka, że było to pierwsze schronisko w Bieszczadzie wybudowane od podstaw z przeznaczeniem na turystyczną noclegownie. Wcześniejsze obiekty tego typu były jedynie adaptacją.
W 1976 roku rodzeństwo powiększyło się jeszcze raz za sprawą bliźniaczki, która przyszła na świat na Hali Krawcula, choć w pierwotnych zamierzeniach miała stanąć pod Muńcułem (1165 m).


Bacówka w Jaworcu.
Autor: Iwona Grabska



Bacówka pod Krawców Wierchem
fot. Paweł od Gór

  I tak w ciągu pierwszych dwóch lat funkcjonowania projektu turyści dostali w prezencie 5 nowiutkich schronisk w najciekawszych zakątkach naszych gór. Takiego urodzaju jeszcze w naszej historii nie było, ale sprawcy całego zamieszania wcale nie zamierzali na tym poprzestać. Duże zainteresowanie jakim zaczęły cieszyć się bacówki, zachęcało do dalszych działań. W lipcu 1976 roku powstało stowarzyszenie pod nazwą Klub baców PTTK, które miało zająć się rozwojem i popularyzacją bacówkowych idei . Na jego czele staną nie kto inny, tylko Edward Moskała.
Oto lista zadań jakie według regulaminu stowarzyszenie postawiło przed sobą:


- zespolenie wysiłków nad podniesienie kultury uprawiania turystyki kwalifikowanej;
- dążenie do rozwoju turystyki kwalifikowanej poprzez ułatwienie turystom indywidualnym przebywanie w górach i schroniskach górskich;
- dążenie do rozbudowy bazy turystycznej w górach poprzez budowę bacówek PTTK – schronisk turystyki kwalifikowanej
- czuwanie nad zachowaniem właściwego charakteru i funkcji bacówek oraz innych schronisk górskich, szerzenie kultury turystyki górskiej poprzez działalność w schroniskach górskich PTTK;
pogłębianie wiedzy o górach wśród członków Klubu, w tym ułatwianie członkom Klubu uprawianie turystyki kwalifikowanej w górach;
- organizowanie wycieczek, imprez górskich, zebrań dyskusyjnych, prelekcji i odczytów;
- dbałość o ochronę środowiska naturalnego w powiązaniu z zagospodarowaniem gór schroniskami i szlakami.

Źródło: „Klub baców PTTK” opr. Jacek Ormicki w: Vademecum górskie COTG PTTK na www. cotg.pttk.pl



Chata Baców w Korbielowie. Siedziba stowarzyszenia Klub baców PTTK.


       Plany jak widać rozległe i pewnie nie wszystkie udało się jednoznacznie zrealizować, ale do pracy musiano zabrać się z zapałem skoro następne lata przynosiły kolejne narodziny. W roku 1977 przyszły na świat dwie siostry bliźniaczki w Bartnem i na Maciejowej nad Rabką. Te z kolei okazały się trafnym przykładem na to, że rodzeństwo bywa czasami podobne do siebie tylko z wyglądu. Obie bacówki powstały w tym samym czasie, z inicjatywy tych samych ludzi i w tym samym celu. Jednak życie rozrzuciło je jakby na dwa przeciwległe bieguny zjawiska zwanego turystyką beskidzką. Obie różnią się od siebie jak lewy but od prawego. Jedna zawsze przyjazna, ciepła i zadbana, druga już nie koniecznie, a zazwyczaj wręcz przeciwnie. Która jest która? Nie powiem. Ci co byli wiedzą, a kto nie był niech sprawdzi sam. Powiem tylko, że w Gorcach zawsze czułem się dobrze.

Bartne.
fot. Autor

Maciejowa.
fot. Autor

W roku 1978 rodzina znowu się powiększyła. Oddano kolejne  schronisko turystyki kwalifikowanej, tym razem nieopodal Wierchomli Małej, półtorej godziny marszu od Jaworzyny Krynickiej. O jego wyjątkowości stanowi  wygląd. Obiekt powstał bowiem poprzez przeniesienie i adoptowanie starego spichlerza z leżącego nieopodal osiedla Muszyny zwanego Złockie.  Dzięki „nieoryginalnemu” projektowi jest to największa z wszystkich sióstr, bo oferuje aż 40 miejsc noclegowych.
Siódma bliźniaczka przyszła na świat rok później u stóp bieszczadzkich Rawek, nieopodal Przełęczy Wyżniańskiej oddzielającej Połoninę Caryńską od pasma Działu. Dano jej na imię Bacówka PTTK pod Małą Rawką. Zamieszkała zaledwie dwadzieścia parę kilometrów od swojej trzy lata starszej siostry z Jaworca. Najwyraźniej jednak taka bliskość wcale im nie przeszkadza bo obie radzą sobie z szarą rzeczywistością niezgorzej. Bacówka pod Rawką jest w tej dobrej sytuacji, że znajduje się kilkaset metrów od ruchliwej obwodnicy bieszczadzkiej, dzięki czemu na brak gości raczej nigdy nie będzie narzekać.


Bacówka nad Wierchomlą
Autor nieznany.


Bacówka pod Małą Rawką
fot. Autor


W tym momencie dziejowym rodzina najwyraźniej potrzebowała odpocząć i okrzepnąć po tak oszałamiającym rozwoju. Dziewięcioro rodzeństwa w ciągu czterech lat to wynik godny pozazdroszczenia, ale i wymagający sporego wysiłku. Po za tym nadchodziły ciężkie czasy kryzysu gospodarczego końca lat siedemdziesiątych i o nowe inwestycje musiało być znacznie trudniej. Stąd pewnie dwuletnia przerwa w procesie powiększania bacówkowego plemienia.
Determinacja Edwarda Moskały i pozostałych działaczy w kontynuowaniu dzieła tkania „bacówkowej” sieci, wcale nie osłabła w kolejnym dziesięcioleciu. Pomimo szalejącego w latach osiemdziesiątych kryzysu gospodarczego, wprowadzenia stanu wojennego i ogólnej dezaprobaty obywateli dla władzy i władzy dla obywateli, udało się wybudować jeszcze pięć schronisk turystyki kwalifikowanej. Przede wszystkim chcąc uruchomić turystycznie mniej znany region Pogórza Ciężkowickiego ulokowano w nim dwie bacówki. Pierwszą w 1981 roku na Brzance nieopodal Jodłówki Tucholskiej, drugą cztery lata później w Jamnej.



Bacówka na Brzance
Autor nieznany


Bacówka w Jamnej
Autor nieznany
Źródło:http://www.gdzie-wyjechac.pl/pl/noclegi/100,bacowka-na-jamnej/


Pod Honem
fot. Autor

W 1986 roku znowu przyszła kolej na Bieszczady, które doczekały się trzeciej bacówki. Usytuowano ją tuż nad Cisną i nazwano „pod Honem” bo na północnym stoku tego właśnie pagórka (820 m) znaleziono dla niej odpowiednią działkę.
Chronologia niektórych ogólnie dostępnych informacji o bacówkach turystyki kwalifikowanej kończy się właśnie na Bacówce pod Honem, dając niejasno do zrozumienia jakoby ostatnią z nich  - najmłodszą z sióstr - była właśnie ona. Jednakże po niej na świat przyszły jeszcze dwie. We wrześniu 1986 roku oddano do użytku Bacówkę pod Trójgarbem (778 m), niedaleko Szczawna Zdrój w Górach Wałbrzyskich. Budowę ukończono już w czerwcu 1985 roku, ale oddano ją w turystyczne użytkowanie dopiero piętnaście miesięcy później. Przyczyną takiego opóźnienia były podobno kwestie formalne związane z oficjalnym odbiorem budynku przez inspekcję budowlaną. Pechowy początek zwiastował w tym przypadku równie nieszczęsny koniec. Z biegiem czasu trochę chyba o niej zapomniano bo zdaje się, że nie była zbyt popularna wśród turystów. Przez ostatnie lata popadała w coraz głębszą ruinę, by w końcu na wiosnę roku 2017 zakończyć swój żywot w wyniku rozbiórki. Jest to jak do tej pory jedyna bacówka, która odeszła w zapomnienie zwyczajnie, z braku zainteresowania.









Bacówka pod Trójgarbem...
Autor nieznany

 
...i to co z niej pozostało.
Źródło: j.w.

Pod koniec lat dziewięćdziesiątych mają miejsce ostatnie narodziny w bacówkowej familii. 1 lipca 1989 roku przychodzi na świat najmłodsza siostra pod Bereśnikiem w Beskidzie Sądeckim. Nie powstała według planów klasycznej bacówki. Dla oszczędności postanowiono przebudować istniejąca już w tej lokalizacji starą chatę góralską, przerabiając ją nieco by mogła przyjąć pod swój dach 20 gości.


Bacówka pod Bereśnikiem
Autor nieznany

I w pewnym momencie rodzina bacówkowa przestała być rozwojowa. Plany Edwarda Moskały były ponoć zdecydowanie ambitniejsze, ale ambicje nie zawsze dogadują się z twardą ekonomią. Życie postawiło swoje warunki, a nowa, kapitalistyczna rzeczywistość nie uśmiechała się zbyt przyjaźnie do budżetożernych zachcianek, będących w zdecydowanej mniejszości turystów kwalifikowanych. Tak więc  budowa nowych schronisk w naszych górach skończyła się wraz z nastaniem III Rzeczypospolitej, a Bacówki są jak do tej pory ostatnimi elementami zagospodarowania turystycznych szlaków. Po Bacówce pod Breśnikiem nie oddano do użytku żadnego nowego obiektu turystycznego PTTK.

O skuteczności całego „bacówkowego” przedsięwzięcia niech świadczą liczby. Od września 1975 roku do lipca roku 1989 powstało 14 nowych schronisk turystyki kwalifikowanej noszących miano Bacówki PTTK. 11 z nich to budynki bliźniacze według projektu Stanisława Karpiela, 2 budynki – nad Wierchomlą i pod Bereśnikiem – to adaptację istniejących wcześniej starych konstrukcji drewnianych, a jedna bacówka – na Lubaniu – wybudowana została od podstaw według odrębnego projektu. 12 z nich służy turystom do dziś. Tylko dwie nie przetrwały. Bacówka pod Trójgarbem została rozebrana po przeszło trzydziestu latach służby. Bacówka na Lubaniu zaś nie doczekała nawet trzecich urodzin i przepadła w pożarze.

Oto ich lista: 
 


Bacówka na Rycerzowej (Baskid Żywiecki) – 14 września 1975
Bacówka na Przełęczy Okraj (Karkonosze) – Jesień 1975
Bacówka na Lubaniu (Gorce) – Grudzień 1975 (spłonęła w 1978)
Bacówka w Jaworcu (Bieszczady) – 1976
Bacówka na Krawcowym Wierchu (Beskid Żywiecki) – 1976
Bacówka w Bartnem –(Beskid Niski) – 1977
Bacówka na Maciejowej (Gorce) – 1977
Bacówka nad Wierchomlą (Beskid Sądecki) – 1978
Bacówka pod Małą Rawką(Bieszczady) – 1979
Bacówka na Brzance (Pogórze Ciężkowickie) – 1981
Bacówka na Jamnej (Pogórze Ciężkowickie) – 1985
Bacówka pod Honem (Bieszczady) – 1986
Bacówka pod Trógarbem  (Sudety) – wrzesień 1986

Bacówka pod Bereśnikiem (Beskid Sądecki) – 1 lipca 1989


A czym bacówki są dzisiaj?
Jaka Bacówka jest każdy widzi. Posadowiona na murowanym przyziemiu chata z grubych bali, przykryta stromym dwuspadowym dachem, schodzącym niemal do samej ziemi, jak w prawdziwej bacówce. Połacie dachu, dominujące w ogólnym widoku budynku, kryte oryginalnie gontem, bo jakże by mogło być inaczej, jeśli ma się nawiązać do góralskiej kultury budowania. Całkiem spora podmurówka z kamienia kryje w swoim wnętrzu sanitariaty z niezbędnym zapleczem technicznym. Wyżej zaś już tylko drewno ogrzewające pomieszczenia dla gości i rodziny gospodarza. Całość niezbyt duża, aby nie zakłócać górskiego pejzażu, ale i nie całkiem mała, skoro 30 plecaków może się tam pomieścić i to razem z właścicielem.

A jaka bacówka jest naprawdę?
Opis Edwarda Moskały spotkania w zakopiańskiej kawiarni, jako że wspomnieniowy, opatrzony jest pewną dozą idealizmu, choć zapewne pokazuje jego pierwotne intencje. Już sam pomysł stworzenia sieci górskich chat noclegowych dla wędrowców uciekających od cywilizacyjnego zgiełku, od początku był ideą dosyć romantyczną. W warunkach współczesnego świata, nawet w ówczesnej PRL-owskiej Polsce odcinającej się od kapitalizmu, w zasadzie nie do zrealizowania. Przynajmniej nie w pełnym jego wymiarze. Już na samym początku stało się jasne, że bacówki nie tylko będą musiały być samowystarczalne, ale też i rentowne. Ktoś przecież musiał sfinansować ich budowę, a pieniądz zainwestowany, niezależnie od ustroju, prosi się wręcz o powrót do właściciela. Tak więc bacówki szybko uzupełniły listę źródeł utrzymania PTTK, co zredukowało romantyczne założenia planu do bardziej praktycznego z punktu widzenia inwestora wymiaru. Potem przychodziły inne ustępstwa w zależności od miejsca i jego potrzeb, mniej lub bardziej naciągające pierwotne „bacówkowe” idee. Z biegiem lat bacówki schodziły stopniowo lecz niechybnie z wyżyn idealizmu na niziny realizmu.
Dziś nie znajdziemy już takiej bacówki, w której  nie można by zarezerwować noclegu, albo złożyć kości na dłużej niż dwie noce. Dla większości  nie stanowi też problemu ugoszczenie grupy zorganizowanej o ile jej skład nie przekracza ilości dostępnych łóżek. Ale nawet wtedy znajduje się rozwiązanie. W miejscach gdzie zapotrzebowanie  „wycieczek” jest duże dostawiono dodatkowe budynki depcząc zupełnie idee Edwarda Moskały (Patrz bacówka pod Honem). Obawiam się, że regulamin „Bacówek PTTK” przestał w pewnym  momencie obowiązywać jako nie przystający już do zmieniającego (komercjalizującego) się świata i zastąpiony został regulaminem „schroniska”. Przeczą temu jedynie zielone tablice przy wejściach informujące o statusie bacówki.
Przy całych tych zmianach, odchodzących od założeń motywujących ich powstanie, Bacówki zachowały jednak to „coś”, na czym pomysłodawcy chyba najbardziej zależało. Klimat prawdziwej górskiej wędrówki, stonowanej, wyważonej, skoncentrowanej na poznaniu i przyjaznej dla zmęczonych hałasem codzienności zmysłów, zamieszkał w tych ścianach na dobre. Słychać go od samego wejścia w ciszy przetykanej skrzypieniem drewnianych podłóg i starych zawiasów, albo w ściszonych rozmowach gości przesiadujących w jadalni, jakby bojących się głośniej odezwać aby nie zmącić atmosfery spokoju. Nawet w niedzielne słoneczne południe, gdy gości jest dużo i tłoczą się przy bufecie, spokój nie wyprowadza się z tych kątów, jakby na przekór wszystkiemu.
I jakby na przekór wszystkiemu bacówki trwają na swoich posterunkach. Mimo wszechobecnej komercjalizacji, cyfryzacji, modernizacji i rewitalizacji stoją na straży górskich ostoi stanowiąc barierę dla zgiełku i cywilizacyjnego szaleństwa. Jeśli miałbym znaleźć dla nich alternatywne określenie, to chyba nazwałbym je strażnicami spokoju. Gdy do nich docieram wiem, że tutaj kończy się szalony świat, a zaczynają spokojne góry. To z mojego punktu widzenia najtrafniejsza odpowiedź na tytułowe pytanie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz