piątek, 15 grudnia 2017

Mogielica. Kronika




 
 
Sezon wędrówkowy 2017 jeszcze dobrze się nie zaczął, a już miałem w nogach ładnych kilkadziesiąt kilometrów górskich ścieżek. Zwykle rozpoczynam szlakowydeptywanie mniej więcej od połowy lub nawet końca kwietnia, ale ten rok miał być wyjątkowy i trzeba mi było zacząć znacznie wcześniej. Jeszcze przed nadejściem lata chciałem spełnić swoje marzenie i przedreptać cały Główny Szlak Beskidzki w jednej wyprawie. Ażeby przygotować się do tego należycie, trzeba było otrząsnąć się ze snu zimowego jeszcze w marcu, co dla tak ciepłolubnego niedźwiedzia jak ja wcale nie było łatwe. Zwłaszcza, że wiosna tego roku miała okazać się wyjątkowo niełaskawa, przynajmniej jeśli chodzi o aurę. Pierwszym etapem przygotowań była marcowa i zimowa - jak niestety się okazało – eskapada w ostępy Worka Raczańskiego. Co prawda piękno tego zakątka Beskidów zbladło mi nieco pod wpływem zimna, a głównego celu - Wielkiej Raczy (1236 m) - nie udało sie osiągnąć, ale za to inne założenia sprawdziły się co do joty. Przede wszystkim raczańskie szlaki miały obnażyć moje słabości i zrobiły to znakomicie. Wiedziałem już co powinienem zrobić żeby mieć szanse na długich dystansach. Po drugie chcieliśmy z Pawłem Od Gór dotrzeć się przed czekającym nas wyzwaniem na czerwonym i to też chyba się udało. Przynajmniej stało się jasne, że nie przeszkadzamy sobie wzajemnie w wędrowaniu. Poza tym wiedzieliśmy czego możemy się po sobie spodziewać i że oboje to akceptujemy, a to już połowa sukcesu. Przynajmniej takie wrażenie odniosłem ja, ale kto wie, może to wcale nie było tak oczywiste.

LINK DO KRONIKI "WOREK RACZAŃSKI"



Paweł Od Gór na Stumorgowej Polanie
fot. Autor

Wycieczka na Mogielicę (1170 m) miała być ostatnim sprawdzianem przed GSB 2017.  Testem niezbyt wymagającym, bo przecież trasy w masywie tej kulminacji nie są zbyt trudne. Chodziło raczej o nabranie – jak to się teraz mówi – pozytywnej energii i dobrych emocji przed najtrudniejszym chyba zadaniem w całym dotychczasowym wędrowaniu. Chcieliśmy nabrać rozpędu, żeby dwa tygodnie później łatwiej było wystartować po swoje. Coś jak ostatni sparing przed piłkarskimi mistrzostwami, na który wybiera się raczej łatwiejszego przeciwnika, żeby utwierdzić się w przekonaniu o własnej sile.
Poza tym dla mnie miał to być także pierwszy sprawdzian „nowego wędrowania”. Sprawdzian tych zmian które wprowadziłem po wypadzie do Worka Raczańskiego. Nazbierało się tego trochę i nadarzyła się okazja, żeby zobaczyć jak to jest. Jak to jest chodzić z kijami w taki sposób, żeby nie zabić przy tym siebie ani nikogo innego. Jak to jest chodzić bez lustrzanki w ręku i robić kiepskiej jakości zdjęcia telefonem, na którego ekranie nie widać prawie nic. Wreszcie jak to jest chodzić w nowych butach z podeszwą dopasowująca się ponoć idealnie do stopy, posiadających podobno taką wielorakość różnych systemów i funkcji, że ich nazw nie byłem stanie nawet wymówić, nie mówiąc już o zrozumieniu. No, ale po kolei.

"Nowe wędrowanie" z kijami
fot. Paweł Od Gór