Z Beskidu jestem...


W Beskidzie jestem.


       

Jestem z Beskidu – i tak już chyba pozostanie. Mimo, że wędrować mi przyszło różnymi ścieżkami i w różne miejsca zaglądać, zawsze na koniec lądowałem w Beskidzie. Choć oddalałem się nieraz daleko, bo ciekawość świata i sploty okoliczności wyganiały za próg dosyć często, to jednak potrzeba Beskidu wracała za każdym razem z tą samą siłą, a może nawet silniejsza, im dalej mi do niego było. Upływ czasu wcale nie pomniejszył tego zauroczenia. Wręcz przeciwnie – im więcej koszul na grzbiecie znoszonych, im więcej butów na bezdrożach zdartych, tym bardziej świadome staje się wędrowanie i więcej sprawia radości. Jeśli na to pozwolić ten stan górskiej łazęgi dosyć szybko zmienia się w pewien rodzaj uzależnienia, z którego nie sposób się otrząsnąć. A że już dawno przestałem się temu opierać, tym większa pewność, że coraz bardziej jestem z Beskidu – i tak już zapewne pozostanie.

Góralem nie jestem i z beskidzką kulturą utożsamić się nie mogę. Mimo, że urodziłem się w Beskidach i tutaj spędziłem najzabawniejsze lata swojego żywota, nigdy z etnosem góralskim związany nie byłem, więc nie tutaj trzeba szukać przyczyn. Rodzinne korzenie też nie wyjaśnią sprawy, gdyż sięgają daleko na wschód i bliżej im do ukraińskich równin niż polskich gór. Jednak blisko ćwierć wieku spędzone w cieniu gorczańskich pagórków odcisnąć musiało zwoje znamię gdzieś w zakamarkach świadomości, by w odpowiednim momencie dojść do głosu i nakazać wędrowanie. Najpierw rzecz jasna szlakiem wspomnień, dawno przetartymi ścieżkami z czasów poznawania pierwszych prawdziwych smaków życia, kiedy do plecaka wkładało się słoik z masłem zatopionym w zimnej wodzie, koszulę flanelową w kratę i chińskie trampki zakupione okazyjnie „spod lady”. Przemierzając znajome miejsca powracały obrazy wielodniowych rajdów organizowanych przez szkoły i późniejszych samodzielnych wędrówek w nieznane z ludźmi, za których wtedy oddałbym niemało. Z mgieł niepamięci wypłynęły wydarzenia, które ukształtowały wiele z tego, co do dzisiaj we mnie ocalało. Narodziło się przeświadczenie, że tych setek kilometrów i niezliczonych litrów potu nie wolno zmarnować. Trzeba pociągnąć to dalej i dokończyć, jak odłożoną kiedyś z braku czasu na wpół przeczytaną książkę. Z nadzieją, że zaspokoi w końcu ciekawość i odwdzięczy się ciekawym zakończeniem.

W miarę czytania jasnym się stawało, że księga ta znacznie jest obszerniejsza, niż wskazywałyby dawne przeżycia. Że to co czytałem do tej pory było tylko jednym z wielu tomów rozległej i wielowątkowej opowieści. Że w trakcie jej przemierzania wyłaniają się nowe horyzonty i odgałęziają nieznane górskie grzbiety z nowymi, nieodkrytymi dotąd szlakami. Że wzdłuż ścieżki oferującej piękne krajobrazy i radość zdobywania szczytów snują się także równie ekscytujące wątki historyczne i kulturowe, niezwykłe i wielowymiarowe jak same góry. Okazało się, że przy nich beskidzkie wędrowanie nabiera innego, głębszego znaczenia. Pojawiły się nowe, właściwie niewyczerpane pokłady motywacji, pozwalające planować coraz to ciekawsze beskidzkie włóczęgi. Góry te rozrastać się zaczęły z niewielkiego skrawka, jakim były w młodzieńczych wspomnieniach,  do naturalnych rozmiarów ok. 40 000 km2 przyrodniczo – kulturowej rozmaitości[1]. Skala tego beskidzkiego zjawiska okazała się tak duża i różnorodna, że zgłębienie jego tajemnic zajmie zapewne większość pozostałego mi czasu – stąd przekonanie, że człowiekiem z Beskidu pozostanę już do końca.

Od czasu moich pierwszych, zapewne przypadkowych i nieświadomych wędrówek po Beskidzie niejedna polana zarosła już lasem i niejeden szałas obrócił się w próchno. Ludzie tu żyjący zmienili swe bytowanie na bardziej cywilizowane, a i samo górskie wędrowanie uległo technologicznej ewolucji. Telefony komórkowe, GPS’y, zdjęcia satelitarne i cały przemysł outdoor’owy przybliżają nam górskie ścieżki jak nigdy przedtem. Cywilizacja dawno już połknęła cały obszar Beskidów, lecz mimo to, nadal odnaleźć tam można klimat i namacalne ślady dawnych pionierskich peregrynacji. Może dlatego, że jakby wbrew wielorakim i dynamicznym przemianom w środowisku ludzi natura eksploracji górskich w zasadzie pozostała niezmienna, tak jak niezmienna od początku pozostaje natura samych gór. Zarówno piękno, jak i zagrożenia z niej płynące pozostają takie same, więc zasady górskiego wędrowania również nie mogły się zmienić. Ich podstawą pozostał szacunek dla drogi która przed nami, dla własnych słabości, umiejętność ich pokonywania, a nade wszystko to, czego we współczesnym świecie prawie się już nie spotyka: przeświadczenie, że dotarcie do założonego punktu na mapie nie jest celem nadrzędnym. Że ważniejsza jest sama wędrówka i nasz sposób na nią. Jeśli wybierzemy go świadomie, w zgodzie ze sobą i z tymi, którzy idą z nami, cel przestaje mieć znaczenie. Gdziekolwiek pójdziemy osiągiemy swój cel.

Beskid to w pierwotnym znaczeniu tego słowa miejsce dzikie, trudno dostępne, rozdzielające przestrzeń na dwa odrębne światy. W tym ujęciu oznaczało często wyniosły grzbiet lub przełęcz na ich granicy. Pojęcie to można więc z czystym sumieniem odnieść do wszystkich gór, jako że celnie oddaje ich ogólny charakter. Strony te będą zatem próbą opowieści, nie tylko o samych Beskidach, ale też o górskim wędrowaniu i poznawaniu, osadzonej w realiach gór, które dla mnie są wyjątkowe.
Słowo Beskid przez wieki wiązało się z aurą tajemniczości, magii, lęku przed nieznanym, głębokiego szacunku dla sił natury. Mimo, że żyjemy w czasach naukowego oświecenia i ujarzmiania natury, dla mnie góry nadal zasługują na szacunek, bo są jednym z niewielu miejsc na ziemi, które bronią się jeszcze przed zadeptaniem. Dobrze by było, żeby choć cień tego pierwotnego lęku, nawet jako atawizm pozostał w naszej świadomości. Tylko wtedy będziemy zdolni chronić je przed naszą pazernością.


Leszek Patraj



[1] Wartość przybliżona. Przyjąłem, że obszar grupy Beskidów to pas długości ok. 600 km pomiędzy Bramą Węgierską w okolicach Bratysławy a źródliskami Białego i Czarnego Czeremoszu u stóp ukraińskich Połonin Hryniawskich, o szerokości pomiędzy 60 a 70 km.

 Wspominki z Diablaka

Czerwiec 1991
fot. Marek Kościelniak
Wrzesień 1997
fot. D. Patraj
Maj 2014
fot. Autor

"...Pierwsze wyprawy po dobro i zło..."

Czerwiec 1989 - Prawdopodobnie Rajd Turystyczny im. Leopolda Węgrzynowicza. Gdzieś w drodze na Przechybę.
fot. Marek Kościelniak
Czerwiec 1989. Biwak na Przechybie.
fot. Marek Kościelniak
Czerwiec 1991.Dzień ziemi na Krowiarkach.
fot. Marek Kościelniak


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz