czwartek, 17 marca 2016

Łemkowie - w poszukiwaniu Łemkowyny.



Łemkowyna to dla mnie wielce tajemnicza kraina. Wiele o niej słyszałem, potrafię wskazać ją na mapie, mogę opowiedzieć jej historię i opisać jej mieszkańców, ale nigdy nie będę wiedział czym była naprawdę. Mogę przemierzyć ja wszerz i wzdłuż, odnajdywać co rusz jej ślady, a mimo to nie spotkam jej ani razu. Jest jak starożytna cywilizacja, która upadła gwałtownie, znikając niemal zupełnie. 
Owszem, jest ziemia, są doliny i otaczające je góry, ale ich pejzaż zmienił się przez ostatnie dziesięciolecia zupełnie. Ludne kiedyś okolice zieją pustką a Łemkowie już nie tacy jak dawniej. Mogę ją odnaleźć, czasami nawet dotknąć, ale jej istota pozostaje dla mnie nieodgadniona. To co pozostawiła po sobie wzmaga tylko ciekawość nie dając zbyt wielu odpowiedzi. Skruszone nagrobki, stare fundamenty, chylące się krzyże i zdziczałe pola wołają głośno, ale jest w tym tyle cierpienia, że trudno mi zrozumieć coś więcej. Łemkowynę skrywają puste pola i leśne ostępy i tylko uważny wędrowiec trafi tam bez kłopotu.

Kamienne pamiątki zaginionego życia


Nie znajdziemy już chyba takiej dziedziny życia, która oparła by się upływowi czasu i przetrwała w  niezmienionej postaci od czasów – nazwijmy to ogólnie – historycznych do dnia dzisiejszego. Zwłaszcza ostatnie stulecie pokazało wyjątkowy brak szacunku do tego co było i dosyć lekką ręką skazywało na odrzucenie te elementy naszej rzeczywistości, które nie nadążały za coraz szybszym rozwojem cywilizacyjnym. Większość albo musiała przekształcić się i dostosować do modernizującego się świata, albo kończyła w gablotach muzealnych i skansenach. W najlepszym razie zajmują się nimi teraz etnografowie lub artystyczne grupy regionalne, kultywujące pamięć o swoich przodkach i ich kulturze. Większość lokalnych społeczności zapomina o przeszłości, skupiając się na przetrwaniu w coraz szybciej zmieniającym się świecie, często nie dającym czasu na spojrzenie w tył. Z problemem tym najlepiej radzą sobie te grupy etniczne, które posiadają silnie zakorzenione poczucie odrębności, niezależności, a nawet wyższości nad innymi społecznościami. Grupy, które pragną wyróżnić się na tle innych, poprzez eksponowanie własnej historii i najbardziej oryginalnych cech kulturowych. Czasem źródłem takiej potrzeby jest po prostu wysoka samoświadomość, mocno zakorzeniona w mentalności – jest to cecha charakterystyczna dla większości Karpackich grup etnicznych. Czasem jednak wywierają na nią presję wydarzenia historyczne, zwłaszcza te naruszające podstawowe więzi z tradycją przodków – więzi terytorialne. Otóż Łemkowie i Bojkowie to kultury Beskidzkie, którym przyszło utracić swe małe ojczyzny, porzucić ziemię przodków i próbować nie zapomnieć o swych korzeniach gdzieś, gdzie z własnej i nieprzymuszonej woli nigdy by się nie znaleźli.
Proces odchodzenia w przeszłość kultur „przestarzałych”,  poprzez przekształcanie ich w nowe, choć powszechny od zarania dziejów, w ostatnim wieku nasilił się wykładniczo, wobec rozpędzającego się coraz mocniej stada koni mechanicznych, ciągnącego machinę tzw. postępu. Zasadniczo jest to zjawisko nieuchronne, zwykle zachodzi jednak w sposób stopniowy, płynnie i naturalnie oddając pole nowym tradycjom i zajęciom. Dając czas na odpowiednie ich przyswojenie i dopasowanie do własnego sposobu życia. Jako takie jest ono dla nas raczej korzystne – dzięki niemu, zamiast uganiać się po stepie z paleolitycznym pięściakiem w dłoni, za wątpliwą mamuciną, możemy uganiać się wózkami po supermarketach za, prawdopodobnie daleko smaczniejszą (choć może niekoniecznie zdrowszą) kiełbasą krakowską podsuszaną. Problem pojawia się wtedy, gdy dzieje się to w sposób narzucony i (lub) zbyt szybki, a z tym właśnie musieli uporać się Łemkowie. Wyrwano ich z rodzinnych siedlisk i z dnia na dzień kazano zapomnieć o tym kim byli. Rozrzucono ich po różnych rejonach kraju, aby szybciej się zasymilowali i "ucywilizowali", lub raczej spolszczyli. Przez długie lata zakazywano im powrotu nie tylko do ziemi przodków, ale także do ich kultury. Losy łemkowszczyzny i dawnych ziem bojkowskich powinny być  dla nas tym bardziej istotne, jeśli uświadomimy sobie, że to nasze bezpośrednie działanie spowodowało zepchnięcie ich w niebyt. Zepchnęliśmy w niebyt kawał naszej własnej, jakże oryginalnej historii. To nasza kultura i nasi ojcowie unicestwili światy, które żywo ubarwiały obraz nie tylko Beskidów, ale i całej  Polski, przez przynajmniej pięć wieków.

 
 
CIĄG DALSZY POD "CZYTAJ WIĘCEJ"

piątek, 11 marca 2016

Korbielów - Krościenko cz. 2 - Kronika





OBEJRZYJ WSZYSTKIE ZDJĘCIA Z WĘDRÓWKI

 
 


Rabka - Stare Wierchy
Źródło: Compass

  
Kolejny, czwarty dzień wędrówki znowu przywitał mnie idealną pogodą. Pełne słońce i kilkanaście stopni na plusie o siódmej rano zapowiadało idealny dzień na szlakowydeptywanie. Jak wszystkie poprzednie zresztą, co potwierdza , że maj jest dobrym miesiącem na planowanie wycieczek. Z dziewięciu do tej pory majowych dni na czerwonym, tylko jedno przedpołudnie okazało się deszczowe. Nie mogę narzekać, tym bardziej, że mimo solidnego wypoczynku w Rabce, odczuwam już zmęczenie i przyda się dodatkowa, pogodowa motywacja. Jest 22 maja 2014 roku. Czwartek.

Park zdrojowy w Rabce
fot. Autor


Za rabczańskim parkiem rozpoczyna się jedna z najbardziej klasycznych górskich wędrówek. Przejście głównego grzbietu Gorców pomiędzy Rabką a Turbaczem. Trasa urozmaicona, ciekawa krajobrazowo, z wieloma punktami widokowymi. Po drodze trzy, jedne z najczęściej odwiedzanych schronisk w Beskidach: Maciejowa, Stare Wierchy i Turbacz. Dla mnie to nie tylko ścieżka, ale też kawał historii i mnóstwo wspomnień. Przeszedłem ją pewnie dziesiątki razy i nadal chętnie się tu pojawiam, bo ciągle nie mam jej dość. Po drodze wiele szlaków bocznych umożliwiających sporo wariantów przejścia. Już po wyjściu powyżej ostatnich zabudowań ulicy Gorczańskiej roztaczają się widoki na bliską Maciejową, a nieco wyżej, z łąk nad osiedlem Jurcówka, szeroka panorama od Lubonia Wielkiego na Północy po Babią Górę i Pasmo Policy na zachodzie. To ostatnie wydaje się tak daleko, że zachodzę w głowę jak to się stało, że w ciągu jednej doby udało mi się dotrzeć na nogach aż tutaj.
Powyżej dojścia czarnych znaków z doliny Słonki, na wysokości stoku narciarskiego, gratka dla miłośników geologii. Spękane warstwy fliszu karpackiego prezentują się przy samym szlaku w mikro skali, pokazując strukturę skał budujących te góry. Szczerze mówiąc geologia nigdy specjalnie mnie nie wciągała, ale flisz nawet dla laika różni się od innych formacji skalnych.  Nie wiem dlaczego, miejsce to przypomina mi za każdym o niszczycielskim działaniu człowieka i o sile, jaką góry muszą mu przeciwstawić. Tysiące butów przechodzących tamtędy co roku roznosi  te skały w pył, a one wciąż trwają, uporczywie broniąc się przed całkowitym zniszczeniem. Na ileż to sposobów człowiek próbuje je gnębić, a one ciągle są, choć już nie takie dzikie jak kiedyś. Zdaję sobie sprawę, że i ja dokładam swoje buty do tej niszczycielskiej roboty.
Parę minut po ósmej jestem na Maciejowej, przy górnej stacji wyciągu narciarskiego. Wśród turystów utarło się, że Maciejową nazywa się miejsce gdzie stoi schronisko. Tymczasem to właśnie tam gdzie kończą się liny wyciągu kartografowie wyznaczyli kulminację 815 m n.p.m. o tej nazwie. To kolejny przykład na to, jak oficjalne nazwy nabierają własnego życia i przemieszczają się nieraz spory kawałek zgodnie z wolą tych, którzy najczęściej ich używają. Nie dalej jak wczoraj byłem w Schronisku na Hali Krupowej, które wcale na Krupowej nie stoi i nikomu to nie przeszkadza. Bo nazwy mają służyć ludziom, a nie na odwrót. Maciejowa w naszym, turystycznym mniemaniu przesunęła się około kilometr na południowy wschód, na kulminację polany Przysłop. Lecz ktokolwiek wybiera się do schroniska nigdy nie powie, że idzie na Przysłop. Tu stoi przecież Schronisko PTTK na Maciejowej.


Bacówka na Maciejowej
fot. Autor

czwartek, 3 marca 2016

Szlakiem przez czas



Wędrując po górskich szlakach niezbyt często zastanawiamy się nad ich historią. Średnio interesuje nas skąd się wzięły. Po prostu są i najważniejsze, że mamy po czym dreptać. Dopiero po czasie przychodzi refleksja, że te kolorowe znaczki na drzewach raczej nie istnieją od wczoraj i pewnie niejedno mogłyby nam opowiedzieć. Artykulik ten jest efektem takich właśnie przemyśleń po przypadkowym spotkaniu pod Turbaczem, człowieka z farbą i pędzlem zamiast plecaka.

Polskie organizacje turystyczne, działają w polskich Karpatach od 1873 roku. Najpierw  Towarzystwo Tatrzańskie, potem Polskie Towarzystwo Tatrzańskie, a obecne Polskie Towarzystwo Turystyczno Krajoznawcze, jako jedną ze swych podstawowych misji, ujętych w obowiązkach statutowych, przyjmowały znakowanie nowych, oraz utrzymywanie wyznakowanych już szlaków. Uznały to za warunek podstawowy i niezbędny do rozwoju turystyki w polskich górach. Pierwsi działacze turystyczni skupiali swoje wysiłki rzecz jasna w rejonie Tatr, a jednak to nie tutaj zaczyna się historia polskich szlaków. Pionierskie w tym względzie okazały się Beskidy Wschodnie. Za pierwszy w Polsce szlak turystyczny wytyczony w terenie uznaje się drogę wyznaczoną przez Henryka Hoffbauera i Konstantego Siwickiego, działaczy kołomyjskiego Oddziału Towarzystwa Tatarzańskiego w 1880 roku, na dojściu do pierwszego wschodniobeskidzkiego schroniska na połoninie Gadżyna, pod Szpyciami (1864 m) w Czarnohorze[1]. Z informacji archiwalnych wiadomo, że szlak taki powstał, natomiast nie określono w jaki sposób został wyznaczony. Można tylko przypuszczać, że na ówczesną modłę oznaczono go drogowskazami.
Pierwsza wyznakowana droga turystyczna, gdzieś pomiędzy osiedlem Bystrzec a Połoniną Gadżyna w paśmie Czarnohory

Źródło: Mapa WIG, arkusz Żabie, pas 56 słup 39, Warszawa 1933.
 
 
W cztery lata później (1884 rok) Leopold Wajgel (1842 – 1906)[2]  wybitny działacz turystyczny , prawdziwy pionier turystyki polskiej, założyciel Oddziału TT w Kołomyi, pedagog i redaktor pierwszego w Polsce czasopisma turystycznego „Turysta”- miedzy osiedlem Żabie, Howerlą, Popem Iwanem i Zełenem wyznakował 56 drogowskazami przejście przez szczytowe partie Czarnohory. Szlak ten, jak zresztą większość wytyczanych pierwotnie ścieżek w Beskidach Wschodnich, oznaczony był właśnie drogowskazami, na których napisy informowały po polsku i ukraińsku. Tabliczki informacyjne z nazwami umieszczono też w tamtym czasie na wszystkich czarnohorskich szczytach, dla poprawy orientacji w tym rozległym i obfitującym z kulminacje terenie. Za pierwszą polską trasę wytyczoną znakami malowanymi na obiektach terenowych, uznaje się ścieżkę z Zakopanego przez Polanę Waksmundzką do Morskiego Oka, oznaczoną w 1887 roku przez współzałożyciela Towarzystwa Tatrzańskiego Walerego Eliasza – Radzikowskiego (1840 – 1905) – malarza, rysownika, a także autora „Przewodnika do Tatr i Pienin” wydanego w Krakowie w 1870 roku. Pierwszy w Beskidach Wschodnich szlak znakowany cynobrem, malowany na obiektach terenowych powstał w roku 1900 i prowadził z Worochty przez Kukul i Koźmieską do schroniska na Zaroślaku, pod Howerlą. W tym samym roku wymalowane zostają także szlaki na Jawornik i Gorgan z Jaremcza i z Mikuliczyna. Co najciekawsze z Mikuliczyna poprowadzono też pierwsze polskie szlaki z użyciem kolorów innych niż czerwony - na Czarnohorzec pomarańczowy i Makowicę niebieski. Miało to miejsce również w 1900 roku[3]. 
 
Howerla (2061 m).Tutaj w 1884 roku pojawiły się pierwsze szczytowe ścieżki znakowane w Beskidach.

Źródło: Wikimedia Commons. Autor: Grb at cs.wikipedia. Licencja: CC BY-SA 3.0

W Beskidach Zachodnich prekursorami znaczenia ścieżek turystycznych byli Niemcy, skupieni wokół rodzimej organizacji pod nazwą Beskidenverein In Belitz - Związek Beskidzki w Bielsku. W 1893 roku wyznakowali oni trzy pierwsze szlaki śląskie prowadzące z Bielska na Klimczok, Szyndzielnie i Błotny[4]. Do 1918 roku działacze Beskidenverein wyznaczyli ok. 300 km tras turystycznych na terenach należących do Beskidu Śląskiego i Żywieckiego. To właśnie Beskideverein jako pierwszy wprowadził oznakowanie w postaci kolorowego paska na białym tle, które potem stało się inspiracją do stworzenia polskiego systemu znakarskiego. Zatem wiele szlaków znakowanych, a także spora część infrastruktury turystycznej w zachodniej części Beskidów – czy to się komuś podoba czy nie – jest materialnym dziedzictwem pozostawionym nam przez społeczność niemiecką. Dziedzictwem w tych przypadkach jedynie adaptowanym do naszych potrzeb.