O czerwonym i wędrowaniu.


A zdawać by się mogło, że Beskidy to takie zwyczajne, nieciekawe góry. Ot, kilka pagórków porośniętych lasem, poprzetykanych łatwo dostępnymi, przeludnionymi dolinami. Zaledwie nikła przeszkoda na drodze w prawdziwe góry – Tatry. Tutaj tchu nie zapierają postrzępione granie i wyniosłe skaliste szczyty. Tutaj o wspinaczce nad otchłaniami przepaści można raczej zapomnieć, a łagodniejsze podejścia do ekstremalnego wysiłku nie zmuszają tak często. Oczy nie nasycą się ani majestatem granitowych urwisk, ani też przepychem zakopiańskich Krupówek. Kart pamięci naszych aparatów nie zapełnią monumentalne krajobrazy strzelistych turni, a zmysłów naszych nie omamią budki z pseudobundzem i pseudogóralskimi pamiątkami. Nie spotkamy tutaj tak tłumnej, barwnej i modnej gawiedzi przybyszów z różnych stron Polski, pragnących nie tyle górskiego wędrowania, ile górskiego bywania tam, gdzie bywać wypada. W Beskidach szczytów nie zdobywa się tłumnie, a kolejki do pamiątkowego zdjęcia na wierzchołku nie uświadczysz. Tutaj wszystko odbywa się, wolniej, spokojniej i ciszej  – z małymi oczywiście wyjątkami. Nazbyt popędliwym (a o takich niestety w dzisiejszych czasach coraz łatwiej) taki sielski, prawie senny krajobraz nasuwa skojarzenia z nieudaną brazylijską telenowelą. Beskidy są dla nich jedynie ubogimi krewnymi tatrzańskiej korony, zazdrośnie zerkającymi na południe za sławą i bogactwem pejzażu, jaki nigdy im w udziale nie przypadnie. Najwyżej Babia Góra i bieszczadzkie połoniny wzbudzić w nich mogą głębsze emocje dzięki rozległości i pięknie krajobrazu roztaczającego się z ich grzbietów.

Babia Góra. Podejście od Przełęczy Brona.
fot. Autor
Siodło pod Tarnicą.
Jedna z częściej odwiedzanych połonin.
fot. Autor
Tymczasem prawda o Beskidach jest zupełnie inna. Bo i góry te są pod wieloma względami różne od tych, do których zwykliśmy je zbyt często porównywać. To co zwyczajne i nieciekawe w górach wysokich, tutaj staje się atutem przyciągającym na zasadzie kontrastu. Jak współczesny film bez przemocy, wulgarności, krwi i seksu. Jak tomik poezji wpleciony w nieprzerwany strumień spotów reklamowych. Jak wieczorny spacer po wyczerpującym maratonie dnia. Łagodność beskidzkich wierzchołków i rozległość otaczających je leśnych ostępów oferują innego rodzaju wrażenia, odpowiednie dla szukających mniej ekstremalnych, bardziej wyważonych i stonowanych emocji. Nader często niedocenianym walorem beskidzkiego wędrowania pozostają olbrzymie zasoby spokoju i ciszy, o które w zatłoczonych Tatrach niezmiernie trudno.
Góry po horyzont. Najwyższy w tle - Pikuj.
fot. Autor

Góry po horyzont. Z Urwanicy na wschód.
W tle po lewej Luboń, na wprost masyw Gorców.
fot. Autor

Beskidy pozostają dla wielu mniej ciekawą formacją górską, także przez brak świadomości o ich olbrzymiej różnorodności, zarówno pod względem geograficzno-przyrodniczym , jak i kultury i historii gospodarującego tu człowieka. Jaskrawym tego przykładem jest historia Głównego Szlaku Karpackiego, która – wydawać by się mogło – powinna być, jeśli nie doskonale, to przynajmniej dobrze znana, każdemu szanującemu się turyście górskiemu. Tymczasem jest inaczej. Najwyraźniej większości z nas wystarczają piękne widoki bez zadawania pytań. Z pewnością wielu jest wędrowców, dla których mijane krajobrazy nie stanowią jedynie źródła wrażeń estetycznych. Jednakże nadal wielka jest rzesza tych, którzy wędrując po Beskidach kompletnie nie zdają sobie sprawy jak stare ścieżki wydeptują i jak wiele ciekawej historii omijają chyłkiem. A przecież w tak niewysokich górach jak Beskidy obszar historycznej i kulturowej ingerencji człowieka jest olbrzymi. Jej wpływ na środowisko jest głębszy niż choćby w Tatrach i sięga najwyższych partii szczytowych. Niemal wszystkie obszary Beskidów są lub były przez człowieka zagospodarowane i intensywnie penetrowane, przez co prawie każdy kamień opowiada swoją historię. Czasami warto się po niego schylić.

Beskidy są największym obszarem górskim jakim możemy poszczycić się w granicach naszego kraju. Poza tym jako całość mocniej związane są kulturowo z polskością, niż choćby Tatry czy Sudety. Pierwsze w większości należą do Słowaków, drugie w granicach naszego kraju znalazły się ledwie kilkadziesiąt lat temu. Dlatego nawet mało krytyczny wędrowiec powinien wiedzieć czym były i czym się stały dla polskiej turystyki górskiej. Powinien też w pełni zdać sobie sprawę czym jest prowadzący przez nie najdłuższy polski szlak pieszy – Główny Szlak Beskidzki, będący pamiątką po dawnym Głównym Szlaku Karpackim.  Mowa będzie tutaj o miejscach zupełnie wyjątkowych i najważniejszych zarówno dla samych Beskidów, jak i całego środowiska turystycznego. Będzie to opowieść o szlaku czerwonym, elemencie krajobrazu tak trwale wrośniętym w panoramy polskich gór jak połoniny czy reglowe lasy świerkowe. Szlaku, który współtworzył nie tylko historię turystyczną Beskidów, a także całej turystycznej Polski. 80 rocznica powstania Głównego Szlaku Karpackiego zdaje się ku temu wyśmienitym pretekstem.

Starorobociański Wierch. Tatry Zachodnie.
fot. Autor
Dużo więcej czasu i uwagi poświęcamy szlakom tatrzańskim, które zdają się działać na naszą wyobraźnie znacznie mocniej. Wszak góry te stawiają przed nami większe wyzwania, silniej więc rozpalają wyobraźnię. Jeśli  już chcemy pogłębić swoją wiedzę chętniej zagłębiamy się w ich historii.  Od zarania górskiej turystyki niesłabnącym zainteresowaniem cieszą się najwyższe tatrzańskie granie, w tym osławiona Orla Perć jako najefektowniejsza i najbardziej „ekstremalna” ogólnodostępna ścieżka w polskich górach. Ścieżka ryzykowna, a ryzyko i wszelkie ekstrema w dzisiejszych czasach są przecież w największym poważaniu. Doznania tego rodzaju są dzisiaj wręcz pożądane i coraz mocniej dominuje dążenie do bicia wszelkich możliwych rekordów, nawet jeśli wydają się absurdalne. Dzisiaj przy wychodzeniu w góry zbyt często nie chodzi już o turystykę i całą jej logikę poznawania, lecz o najzwyklejszy sportowy wyczyn. Nie ma w tym oczywiście nic nagannego jeśli poprawia to naszą kondycje i ­ - co za tym idzie - zdrowie, przełamuje nasze słabości itp. Góry zawsze były dla ludzi wyzwaniem i dzięki podejmowaniu tej rękawicy niektórzy z nas stali się lepsi, bardziej wytrwali albo zwyczajnie bardziej docenili życie. Jednak niesie to ze sobą pewne ryzyko. Jeśli naszą przygodę z górami potraktujemy wyłącznie jak sportową rywalizację, w końcu porzucimy wędrowanie i zaczniemy biec. A w czasie biegu trudniej o dokładną obserwację i spokojną refleksję. Trudniej o odpoczynek i regenerację sił. Trudniej także o dobre towarzystwo skoro natura wyścigu każe nam ze sobą walczyć. I - co chyba najważniejsze - w czasie biegu nie usłyszymy ciszy, a pulsu nie przyspieszy nam piękno krajobrazu, bo jedyne co będziemy chcieli widzieć i słyszeć to linia mety i pochwały po jej przekroczeniu.

fot. Autor
Bicie rekordów nie jest najlepszym sposobem uprawiania turystyki, zwłaszcza tej  bazującej na walorach poznawczych. Lecz jeśli komuś koniecznie na tym zależy, to w odniesieniu do Beskidów z kilku przynajmniej kwestii powinien zdać sobie sprawę. Główny Szlak Karpacki, łączący kiedyś całe Beskidy, także był ze wszech miar rekordowy i to prawie w każdym swoim elemencie - przynajmniej jak na karpackie warunki. Wystarczy wspomnieć o samej długości sięgającej ponad 700 kilometrów aby zacząć go należycie doceniać. Jego powojenna pozostałość – Główny Szlak Beskidzki – nadal pozostaje rekordzistą długości (ok. 500 kilometrów), w jego przebiegu znajduje się najwięcej schronisk górskich, odwiedza najwięcej rezerwatów i parków narodowych, komunikuje ze sobą najwięcej miejscowości, przekracza najwięcej  dolin i grzbietów, rzek i potoków, krain geograficznych i obszarów kulturowych, udostępnia najwięcej miejsc ciekawych historycznie … można by tak wymieniać  długo. W pewnym sensie jest także ekstremalny: jego zasięg (podobno dokładnie 496 km[1]) pozwala na zaplanowanie najdłuższych, nawet kilkudziesięciodniowych wędrówek,  zapewniając tym samym ekstremalnie (jeśli użycie  tego słowa w tym kontekście nie jest nadużyciem) długi kontakt z przyrodą, a także realny  sprawdzian własnych możliwości. Jeśli ktoś nie może się bez tego obyć, pozwala na bicie rekordów, choćby prędkości/ czasu przejścia. (Tak naprawdę, to powinno się już mówić „czasu przebiegnięcia”, bo obecny rekordzista pokonał trasę GSB biegnąc). I choć zapewne nie po to GSB został stworzony aby bić rekordy i zadośćczynić ekstremalnym zapędom, to nawet w dzisiejszych  galopujących (biegnących!) czasach powinien znajdować należyte grono miłośników. Jakby na to zagadnienie nie spojrzeć, Beskidy z pewnością są w stanie sprostać wymaganiom każdego, cierpliwego i uważnego, ale także nowoczesnego, „pospiesznego” turysty.




Pionierzy beskidzkiej wędrówki.
fot. Autor
Rozwój cywilizacji i coraz szybszy sposób życia pozbawiły nas jednego z najważniejszych pierwotnych odruchów –  instynktu wędrowania. Przez tysiąclecia warunkował on rozwój ludzkiej rasy, był impulsem do działania, poszukiwania nowych możliwości i terytoriów. Dzięki niemu człowiek kolonizował nowe tereny, dając początek coraz to nowym kulturom i w konsekwencji cywilizacjom. Dzisiaj cyfrowy świat zamyka nas w więzieniach klimatyzowanych pomieszczeń, gdzie spoglądamy na rzeczywistość niemal wyłącznie przez pryzmat szklanych ekranów. Góry są jednym z niewielu zjawisk na tej planecie, które dają nam możliwość powrotu na stare ścieżki ­­– możliwość swobodnego wędrowania. Wędrowanie po górach oprócz wzmożonego wysiłku, nieustannego pokonywania własnych słabości, hartowania woli i satysfakcji po przejściu zaplanowanej trasy, daje nam także prawie nieograniczone możliwości poznawania. Poruszamy się zwykle w terenie bardzo atrakcyjnym nie tylko krajobrazowo, ale także obfitującym w miejsca szczególne historycznie. Niemal każda dolina, przełęcz, polana czy szczyt opowiadają uważnym obserwatorom swoją historię. Czasem spektakularną i tragiczną, częściej zwyczajną, może nawet prozaiczną, ale mimo to zawsze arcyciekawą, bo przepełnioną górskim kolorytem. Tym specyficznym klimatem stanowiącym mieszankę romantycznej przygody, tęsknoty za nieznanym horyzontem, poczucia swobody wobec rozległych pustaci, wreszcie nieporównywalnych z niczym emocji po wyjściu na szczyt. Odkrycie tych historii wymaga jednak skupienia i wyczulenia zmysłów, uważnych obserwacji, możliwych do osiągnięcia jedynie niespiesznym przybyszom, prawdziwym wędrowcom. Wędrowanie to także ludzie spotykani po drodze i specyficzna wspólnota odczuć, gdzieindziej nie widziana już prawie w ogóle. Biegacze i wyczynowcy, traktujący góry jak kolejną przeszkodę do pokonania, niewiele zobaczą i prawie nic nie usłyszą. Dopóki się nie zatrzymają, góry będą milczeć, nieskłonne zdradzać swych tajemnic tym, którzy nie mają czasu docenić ich piękna.
Górskie przestrzenie ofiarują nam wszystko co do wędrowania niezbędne. Nade wszystko otwierają przed nami drogę, bez której żadna wędrówka obejść się nie może. A górska droga jest wyjątkowa.  Przygarnia nas takimi, jakimi jesteśmy naprawdę. Przy niej nie musimy niczego udawać. Nie przeszkadza jej niemodny ubiór, nieład we włosach, brak ogłady i pozerstwa. Zaakceptuje nas wyłącznie bez maski. Zawiść, nietolerancja, rządza posiadania, zazdrość, obłuda i cała gama innych „narzędzi” niezbędnych w cywilizacyjnej dżungli, nie pomogą w jej przejściu. Jesteśmy zdani wyłącznie na nią i na własne słabości.


Takiej właśnie górskiej drogi i swobodnego po niej wędrowania życzę wszystkim.

 

Leszek Patraj



[1] Główny Szlak Beskidzki. Przewodnik turystyczny, Agata Kapłon; Wydawnictwo Compass, Kraków 2011

 

 

1 komentarz:

  1. No wolę te Beskidy, bez strzelistych, ostrych grani, bez przepychu Krupówek. Bo Zakopane i własnie Krupówki, droga do Morskiego Oka, czy kolejka do wyciągu na Kasprowy to najgorszy koszmarny urlop. Nie rozumiem co takiego w tym widzą ludziska, jak można w takich okolicznościach wypocząć? Podobnie zresztą jak na popularnych plażach, gdzie człowiek obok człowieka. Brrr, coś okropnego. Kaśka

    OdpowiedzUsuń