czwartek, 24 listopada 2016

Przesiedlenia - Beskidy wyludnione. Cz.1


Cerkiew w nieistniejącej wsi Smolnik. Po wysiedleniach "zniknęło" stad 91 gospodarstw.
fot. Autor
 Dla wędrowców zwracających baczniejszą uwagę na zagadnienia kulturowe ważką przyczyną, stanowiącą o historycznej atrakcyjności Beskidu Niskiego i Bieszczadów jest pewien paradoks. Zwykle najbardziej interesuje nas koloryt danej kultury, jej atmosfera, dźwięki i zapachy, niespotykane gdzie indziej obrazy, no i oczywiście ludzie ze swoimi codziennymi lub odświętnymi zajęciami. Tutaj magnesem przyciągającym prawie całą uwagę obserwatora z zewnątrz jest brak tego wszystkiego. Na wschód od Krynicy wchodzimy w krainę „Beskidu wyludnionego”. Nie da się poznać tutejszej rdzennej kultury w jej naturalnych siedliskach, ponieważ siedlisk tych zwyczajnie już nie ma. Atrakcją stała się dramatyczna pustka. Rdzenni mieszkańcy tej ziemi, przez wieki decydujący o jej charakterze, odeszli stąd razem ze swą kulturą niemal w jednym momencie, pozostawiając ją prawie całkowicie pustą.
To smutne i jednocześnie głęboko prawdziwe. Dramatyczne i spektakularne wydarzenia wyłaniają się dla nas z głębin historii barwniej i ciekawiej, mocniej przykuwając naszą uwagę, uwrażliwiając nas na losy swych bohaterów bardziej, niż czasy spokoju i pozornej monotonii. Jakbyśmy bardziej cenili w życiu grozę, napięcie, skoki adrenaliny a nawet tragedię niż chwile odpoczynku. Może potrzebujemy świadomość tragicznych losów naszych przodków, bo to pozwala nam docenić względny spokój czasów współczesnych? A może ten względny spokój naszego życia wyzwala w nas atawistyczną potrzebę przeżywania dramatu choćby poprzez wgląd w historię?
Tylko nielicznym Łemkom i Bojkom udało się po latach wrócić na ojcowiznę i stworzyć nową społeczność, kultywującą dawne tradycje. Jak do tej pory jest to grupa stosunkowo nieliczna, a przede wszystkim w niemałej mierze już przekształcona etnicznie poprzez asymilację z innymi społecznościami. Prawdziwych Rusinów w polskich Beskidach już prawie nie uświadczysz. Poza tym ci, którzy wrócili pamiętają dawne życie niemal wyłącznie z opowieści rodziców i dziadków, nie jest to więc ich przeszłość, lecz bardziej sentyment do pamięci o przodkach. Jest w tych powrotach zapewne także chęć swego rodzaju zadośćuczynienia poczuciu krzywdy, smutku, tęsknoty, a także złości jaką nieraz widzieli w obliczach swych bliskich na myśl o życiu które musieli zostawić.
Choć minęło już siedem dekad, a współczesna cywilizacja coraz mocniej przekształca tutejszy krajobraz, niemal na każdym kroku stawianym przez wędrowca łemkowszczyzna i bojkowszczyzna dają świadectwo ostatnim chyba chronologicznie, tak ważkim wydarzeniom związanym z II Wojną Światową na ziemiach polskich. Wszak wysiedlenie z macierzy  prawie całej populacji polskich Łemków i Bojków w latach 1944 – 47 należy traktować właśnie jako echo tej wielkiej pożogi, która przetoczyła się w tamtym czasie przez świat.


Tablica pamiątkowa na cerkwi w Chyrowej (Hyrowej)
fot. Autor

Jest to jedno z niewielu miejsc na świecie, które opowiada swoją historię poprzez pustkę. Zazwyczaj tam, gdzie znaczące wydarzenia historyczne odcisnęły swoje piętno, podziwiamy pomniki, muzea, skanseny, miejsca kultu, niekiedy suto zdobione, okraszone wielkością, bogactwem, często niestety także patosem. Tutaj tylko puste doliny wołają o prawdzie. Dawne pola, sady, cerkwiska i gospodarstwa widma, jakby urojenie chorej wyobraźni. Czasem tylko chylące się krzyże, przy których nikt już nie przystaje, prócz zapuszczających się tutaj w poszukiwaniu samotności. Czasem rozstaje dróg, które od dawna już nigdzie nie prowadzą, albo zrujnowane kapliczki w pół drogi między wsiami, których od przeszło półwiecza już nie ma. Nawet gdyby postawić tutaj Ermitaż i Luwr kapiące złotem, nie wpłyną na wrażliwą wyobraźnie tak bardzo jak pustka. Opustoszała dolina, będąca kiedyś domem kilku tysięcy dusz, opowiedzieć może więcej niż dolina królów. W Beskidzie Niskim i Bieszczadach nietrudno odnaleźć miejsca, gdzie niegdyś ludzka gospodarność panowała nad okolicą w postaci ludnych wsi, składających się nierzadko z kilkudziesięciu chałup oraz sadów i pól uprawnych, ciągnących się aż po najwyższe i najtrudniej dostępne partie dolin. Bardzo ciekawych obserwacji dostarczą przedwojenne wojskowe mapy ­(tzw. WIG-ówki), na których dokładnie zaznaczono zasięg dawnej wiejskiej zabudowy. Porównanie ich ze stanem obecnym zazwyczaj jest tak samo zaskakujące, co wzbudzające niedowierzanie. Dzisiaj o przejawach życia decyduje tutaj wyłącznie przyroda, pochłaniająca ludzki dorobek i zacierająca jego ślady tak dokładnie, że nieświadomy wędrowiec przechodzi obok miejsc gdzie stały chyże, młyny i cerkwie, zupełnie tego nie zauważając. W większości takich miejsc tylko ukształtowanie terenu oraz roślinność charakterystyczna dla wtórnego zarastania obszarów opuszczonych przez człowieka, zdradza ich niegdysiejsze przeznaczenie.

Pozostałość cerkwiska w Berehach Górnych.
fot. Autor

 

czwartek, 10 listopada 2016

Wołosate - Ustrzyki Górne / Smerek - Berehy Górne. Kronika


 







Wtorek. 15.07.2014 WOŁOSATE - USTRZYKI GÓRNE

Wobec alternatywy ujeżdżania konia huculskiego w jego mateczniku w Wołosatem, moja propozycja kolejnej wędrówki górskiej nie miała najmniejszych szans powodzenia. Moje dziewczyny, a zwłaszcza Natalia, polubiły konie na tyle, że jak tylko nadarzy się okazja rzucają wszystko aby móc się nimi nacieszyć. Świadom tego nie nalegałem zbytnio, zwłaszcza, że trasę, którą planowałem przeszły już dwa lata temu i nie specjalnie garnęły się do powtórki. Ja zaś mógłbym powtarzać ją co rok.
Jeśli w stosunku do któregoś z odcinków czerwonego trzeba by było użyć popularnego dziś określenia "kultowy", to na pewno należałoby wybrać właśnie ten. Ścieżka średnio długa, bo na około siedem godzin - z dziećmi trochę więcej – ale potrafiąca nieźle zmęczyć, zwłaszcza na pierwszym 3-godzinnym podejściu na Halicz, a potem dołożyć jeszcze między Przełęczą Goprowską a Tarnicą. Trasa krajobrazowo niedościgniona, przynajmniej jeśli chodzi o pejzaże beskidzkie, bo nawet skalista Babia Góra nie jest tak rozległa i urozmaicona jak Gniazdo Tarnicy. W ciągu jednego dnia wędruje się w obrębie przynajmniej czterech wybitnych kulminacji ozdobionych połoniną i wychodniami skalnymi. Dla miłośników Beskidów prawdziwa Arkadia. Trasa z Wołosatego przez Przełęcz Bukowską, Rozsypaniec, Halicz, Przełęcz Goprowską, Tarnicę, Szeroki Wierch do Ustrzyk Górnych. Pierwszy, lub jak kto woli ostatni odcinek Głównego Szlaku Beskidzkiego. Przy parkingu w Wołosatym czerwony zawraca do Ustronia.



fot. Autor




Od prawej Halicz, Kopa Bukowska i Krzemień.
fot. Autor





Na start w Wołosatem docieram busem, dosyć późno jak na moje standardy, bo dopiero o 8:30.  Zazwyczaj wolę wychodzić wcześniej bo i ludzi na szlaku mniej, i w upale smażyć się trzeba krócej. Poza tym mam więcej czasu na wszystko, co daje mi komfort niespiesznego wędrowania. Dzień zapowiadał się ciepło i słonecznie.
Ilekroć przyszło mi wędrować przez opuszczone bieszczadzkie wsie, tyle razy nie mogłem się nadziwić, że kiedyś żyli tutaj ludzie. Zaraz potem przychodziło jeszcze większe zdziwienie, a nawet gniew, że już ich tutaj nie ma. Że ktoś jednym rozkazem wypędził stąd życie, pozostawiając puste pola i sady. I że zrobił to tak skutecznie, że aż do tej pory łemkowskie i bojkowskie osiedla zieją ciszą i pustką. Wołosate jest dla mnie szczególnym przypadkiem takiej wioski, może dlatego, że o niej znalazłem najwięcej informacji historycznych.

Najbardziej obrazowo będzie powiedzieć, że jeśli zaczynamy wędrówkę czerwonym w dzisiejszym centrum wsi, obok jedynego tutaj sklepu i kierujemy się drogą na południowy-wschód, to przez pierwsze 2,5 kilometra powinniśmy iść przez obszar gęsto zabudowany. Tymczasem nie ma tam nic. Poza starym cerkwiskiem i budką kasową BdPN tylko niezagospodarowane pola i łąki. Przed druga wojną światową Wołosate liczyło 182 gospodarstwa, w których mieszkało ponad 200 rodzin, co daje lekko licząc około tysiąca dusz. Była to z pewnością najludniejsza z bojkowskich wsi w naszych górach. Większość domostw pobudowana była powyżej cerkwi. Zagrody ciągnęły się aż do potoku Zworec na tzw. Wyżnim Końcu. Teraz powyżej cerkwi  zaczyna się już pustkowie, gdzie zaglądają co najwyżej spragnieni przygód turyści i pogranicznicy.



Zabudowa Wołosatego w 1937 roku.
Źródło: Mapa WiG, Dźwiniacz Górny, Warszawa 1937.



Wołosate dziś.
Źródło: Wydawnictwo Compass
Co się stało z mieszkańcami?...

czwartek, 3 listopada 2016

Berehy Górne - Ustrzyki Górne. Kronika







Bieszczady są dla mnie wyjątkowym zakątkiem tego ziemskiego padołu. Wyrywam się tutaj ilekroć tylko nadarzy się okazja, a gdy biesy planów nie pokrzyżują, melduje się na połoninach zawsze z tą samą ochotą od lat. Mogę uczciwie powiedzieć, że oprócz moich rodzinnych stron, jest to jedyne miejsce, które w planach mam w zasadzie zawsze. Każdego roku wypatruję tylko pretekstu i czasowych możliwości, aby zanurzyć się w te buczynowe pagóry na wschodnim krańcu mapy. Na szczęście udaje się to dosyć regularnie – zawsze jednak zbyt rzadko - dzięki czemu kilka tamtejszych ścieżek udało się już wydeptać.
Bieszczadzkie szlakowydeptywanie...
Fot. Autor
 


Czerwony zajmował wśród nich zawsze miejsce szczególne. Nawet nie jestem w stanie zliczyć, ileż to razy przemierzałem Główny Szlak "Bieszczadzki", bo część z tych peregrynacji odbywała się jeszcze w czasach kiedy nie robiłem zdjęć, ani nie rejestrowałem przejść w książeczkach GOT. A sama pamięć, zwłaszcza taka jak moja, to stanowczo za mało aby opowiedzieć coś ciekawego. Dlatego miałem niemały kłopot, żeby do opisu przejścia GSB wybrać te wędrówki, które byłyby najbardziej odpowiednie. Ostatecznie zdecydowałem się na opisanie przejść ostatnich chronologicznie, z 2014 i 2015 roku, ponieważ najlepiej wpiszą się w ramy czasowe całej opowieści o wydeptywaniu czerwonego na tym blogu. Rozpoczął się ten wątek w 2012 roku w Ustroniu, więc logicznie będzie skończyć go w Wołosatem nieco później. Poza tym wcześniejsze wypady nie są zbyt bogate fotograficznie, a przynajmniej nie na tyle, żeby należycie dopełnić obraz całości.
Ten opis czerwonoszlakowego wędrowania będzie nieco różnił się od poprzednich. Po pierwsze, nie będzie to wędrówka z nocowaniem na trasie. "Zachodnie" przebiegi czerwonego przy wędrówkach kilkudniowych w zasadzie wymuszają rozplanowanie spania po drodze. Bieszczadzkie odcinki GSB pomiędzy Wołosatym a Cisną znajdują się na tyle blisko siebie, że możliwe jest „obsłużenie” ich z jednego punktu noclegowego.

TUTAJ poprzednia kronika KRYNICA - IWONICZ

Dla mnie najlepszą bazą wypadową zawsze były Ustrzyki Górne i różne konfiguracje przemierzanych tras tradycyjnie oscylowały wokół nich. Taki sposób wędrowania jest nieco łatwiejszy fizycznie (mniejszy bagaż, mniejsze dzienne odcinki do pokonania), za to bardziej wymagający logistycznie, bo na każdy dzień trzeba zapewnić sobie transport w inne miejsce. Na szczęście w ostatnich latach między Tarnicą a Chryszczatą nie ma już z tym żadnych problemów dzięki dobrej komunikacji autobusowej. I jeśli ten stan się nie zmieni dalej pewnie będę poznawał Bieszczady w ten sposób.
Po drugie nie będę już sam. Operacja Ustrzyki w ostatnich latach jest u nas przedsięwzięciem rodzinnym. Opisy przejść w niektórych miejscach będą więc wzbogacone o nowych bohaterów - a raczej bohaterki – dzięki czemu akcja dramatu powinna zyskać na wartości. Wbrew temu co wyśpiewywał Grzegorz Markowski w „Autobiografii” nie było nas trzech a czworo, ale rzeczywiście jeden przyświecał nam cel - niespieszne wędrowanie i odpoczynek.

Spokojne odpoczywanie... na Caryńskiej