piątek, 9 grudnia 2016

Przesiedlenia - Beskidy wyludnione cz. 2


Cerkiew w nieistniejącej wsi Łopienka.
fot. Autor

Powojenny czas to najbardziej dramatyczny okres dla setek tysięcy Rusinów, którzy cierpiąc szykany nie tylko ze strony władz, ale także ludności polskiej, ograbieni ze wszystkiego co było dla nich najcenniejsze – ziemi i domów – wypędzeni zostali ze swej ojcowizny i wywiezieni w bydlęcych wagonach do radzieckich kołchozów daleko w głąb zupełnie obcego kraju. Schemat przebiegu akcji deportacyjnych zaczerpnięto niewątpliwie z doświadczeń, licznie reprezentowanego w ówczesnym wojsku polskim NKWD. Żołnierze otaczali szczelnym kordonem wytypowaną do przesiedlenia wieś, aby nie dopuścić do ucieczki mieszkańców w głąb gór i jednocześnie zabezpieczyć się przed atakiem ukraińskiej partyzantki. Przychodzili po ludzi zazwyczaj nad ranem, kiedy czujność  jest uśpiona a zaskoczenie największe. Ktoś powie, że służby bezpieczeństwa na całym świecie dokonują w ten sposób aresztowań, dzieje się tak jednak w przypadku najbardziej niebezpiecznych przestępców, zdrajców i wrogów. Przypominało to kopie schematu działania sotni UPA, napadających polskie wsie i w gruncie rzeczy prawdopodobnie tym właśnie miało być. Miało być zemstą, tyle że mniej krwawą. W większości bezbronnych i zupełnie niewinnych chłopów potraktowano jak zbrodniarzy, nie dając im najmniejszych szans obrony. Dano im za to kilka godzin na spakowanie dobytku i opuszczenie domów, następnie wywożono wozami do najbliższej stacji kolejowej gdzie czekali na podstawienie składów bydlęcych wyruszających na wschód. Wielu jednak nie zdołało dotrzeć nawet na skraj własnej wsi. Aktom grabieży towarzyszyło bestialstwo i mordy determinowane chęcią zemsty. Zbrodniczość wojskowej krucjaty anty ukraińskiej potwierdza celowe powoływanie do oddziałów deportacyjnych żołnierzy, którzy byli uciekinierami z Wołynia. Jako naoczni świadkowie ukraińskiego bestialstwa mieli przenieść go także na łemkowszczyznę i w Bieszczady. Aresztowano i wywożono w pierwszej kolejności działaczy organizacji społecznych oraz księży i dostojników kościoła greckokatolickiego, próbując wcześniej nakłonić ich do współpracy.
Ten etap pacyfikacji trwał do początków sierpnia 1946 roku
[1]. W czasie tym wyrzucono z Polski 260 tysięcy Ukraińców[2], co razem z wcześniejszym, dobrowolny etapem akcji daje łączną liczbę ok. 480 tysięcy przesiedlonych na wschód – wg oczywiście oficjalnych statystyk. Wobec liczby  505 647 osób narodowości ukraińskiej[3], zamieszkujących powojenne tereny na zachód od linii Curzona, dawałoby to zadziwiającą, dziewięćdziesięcio pięcio procentową skuteczność  od początku przesiedleń.
Zrujnowana cerkiew w Łopience w 1955 roku.
3 maja 1946 roku wysiedlono stąd 326 osób.

Liczby te jednak okazały się w pewnej swej części mocno przeszacowane. Być może już wtedy zaczął kiełkować wśród komunistów zwyczaj „podkręcania” statystyk dla podkreślenia swoich zasług – wszak z ponad 90% statystyką (frekwencja wyborcza, głosy „za” przewodnią rolą partii, wydajność pracy itd.) Polacy będą mieli styczność w nadchodzącym półwieczu jeszcze wielokrotnie.  Jednakże niedokładność w rachunkach spowodowana była w głównej mierze niedocenieniem determinacji pozostania na ojcowiźnie samych – jak się okazało niedoszłych – wysiedleńców.  Część z nich uciekła przed deportacjami w góry, chroniąc się w lesie, wspomagani zapewne przez partyzantkę UPA. Wielu przekraczało granicę Czechosłowacką szukając schronienia u swych pobratymców po południowej stronie Karpat, aby po przejściu oddziałów Wojska Polskiego powrócić do opuszczonych wiosek. Z kolei części z rzeczywiście wysiedlonych  udało się powrócić jako repatrianci ze wschodu, podając się za Polaków. W efekcie w drugiej połowie 1946 roku, w południowo - wschodnich powiatach znalazło się z powrotem przeszło 100 tysięcy Ukraińców[4] , o czym nawet władze lokalne zdawały się nie wiedzieć. Zbliżająca się akcja „Wisła” nastawiona była początkowo na wysiedlenie „niedobitków” ludności pochodzenia ukraińskiego w liczbie nie większej niż 15 – 20 tysięcy. Szacunki te z czasem rosły aż w momencie jej rozpoczęcia osiągnęły liczbę ok. 74 000. Świadczy to dobitnie o kompletnym braku rozeznania  w prawdziwej sytuacji na wysiedlanych terenach. Liczba ta okazała się w rzeczywistości dwukrotnie większa.


 



Nieistniejąca wieś Przybyszów - trzy godziny czerwonym od Komańczy...
fot.Autor



... w 1938 roku liczyła 60 gospodarstw.
Mapa WIG, arkusz Lesko, Warszawa 1938



Umowa o wymianie ludności podpisana z USRR we wrześniu 1944 roku miała obowiązywać do połowy  czerwca roku 1946. Polskiej stronie nie udało się jednak w tym czasie dokończyć deportacji, głównie ze względów organizacyjnych (brakowało przede wszystkim środków transportu), oraz oporu stawianego przez wysiedleńców. Opracowany w tym czasie spis wykazywał obecność dokładnie 20 306 osób[5] – licząc razem z rodzinami mieszanymi polsko – ukraińskimi – głównie na Łemkowszczyźnie i w Bieszczadach. W obliczu braku zgody strony ukraińskiej na przedłużenie umowy repatriacyjnej zrodził się problem co do dalszego postępowania. Względy ekonomiczne zdecydowały o skierowaniu tej reszty ukraińskiej kultury na północne i zachodnie terytoria Polski, opustoszałe po wysiedleniu ludności niemieckiej. Operację tą opatrzono kryptonimem „Wisła”.
Rozpoczęto ją 28 kwietnia 1947 roku, a za cel postawiono sobie całkowite i trwałe usunięcie elementu ukraińskiego z trenów do tej pory przez nich zamieszkiwanych i przeniesienie ich na wyludnione obszary województw wrocławskiego, zielonogórskiego,  szczecińskiego, koszalińskiego, gdańskiego i olsztyńskiego. Rozlokowanie przesiedleńców w nowym miejscu miało odbywać się według rygorystycznie przestrzeganego warunku jak największego  rozproszenia rodzin pochodzących z jednej wsi, dla przyspieszenia  asymilowania ich przez polaków. Wspólnota ukraińska na ziemiach polskich miała przestać istnieć, aby więcej nie zagrażać suwerenności państwa. Działania te miały zlikwidować zaplecze personalne, zaopatrzeniowe i wywiadowcze oddziałów Ukraińskiej Powstańczej Armii działającej na południowo - wschodnim pograniczu Polski. Pułkownik Wieliczko, dowódca 9 Dywizji Piechoty, która miała brać udział w akcji ”Wisła”, już 30 marca tego roku sformułował ogólne wytyczne, które miały jej przyświecać.
Dla przyspieszenia likwidacji band UPA i doprowadzenia jej do końca – konieczne są następujące środki:
a. Likwidacja bazy działania band UPA; mianowicie:
1. Wysiedlenie z terenu województwa na zachód wszystkich Ukraińców oraz rodzin mieszanych i Polaków pomagających bandytom w ich zbrodniczej działalności, przez zaopatrywanie ich pracą wywiadowczą i łącznikową. Rozproszenie wysiedlonych w innym terenie tak, aby nigdzie nie stanowili zwartych grup mogących dalej prowadzić szkodliwą dla Państwa działalność.
2. […] Powierzenie całkowitego kierownictwa akcją wysiedlenia Wojewódzkiemu Komitetowi Bezpieczeństwa, gdyż władze administracyjne w wielu wypadkach zawiodły w poprzedniej akcji i umożliwiły pozostanie w terenie najzaciętszym naszym wrogom.
3. Zorganizowanie obozów koncentracyjnych dla tych Ukraińców, którym zostanie dowiedziona wroga dla Państwa działalność.
4. Ustalenie przy jednostkach wojska i WBW sądów doraźnych celem natychmiastowego zarządzenia i wymierzenia kary na miejscu zbrodni dla wszystkich ujętych z bronią w ręku.
5. W ramach powyższych akcji – likwidacja całego mienia ruchomego ukraińskiego, tak, aby na terenie wysiedlonym nie pozostało nic z czego mogliby korzystać ewentualni ukrywający się w lasach bandyci. Zwłaszcza nie można zostawiać w terenie nic z żywności. Głód musi być sojusznikiem wojska w walce z bandami, a w zimie – mróz
.”
[6]


Nieistniejąca wieś Tarnawka. Przed wojną gdzieś tutaj tętniło życiem 65 gospodarstw.
fot. Autor

Dwa dni wcześniej miało miejsce wydarzenie, które przez następne kilka dziesięcioleci będzie oficjalnym wytłumaczeniem podjęcia decyzji o rozpoczęciu  akcji „Wisła”. Generał Karol Świerczewski, ówczesny wiceminister obrony narodowej został zabity w zasadzce zorganizowanej w Jabłonkach k. Baligrodu, w trakcie inspekcji posterunków wojskowych. Pierwotnie twierdzono, że był to z premedytacją zaplanowany zamach na wysokiego urzędnika administracji polskiej, a więc jako taki skierowany przeciwko całej polskiej państwowości. Później dało się słyszeć nieliczne głosy rozsądku, że mogła to być przypadkowa zasadzka, jakich w latach poprzednich UPA organizowała wiele, zwłaszcza na konwoje wojskowe przemierzające bieszczadzkie ostępy. Kiedy już historycy mogli porozumiewać się otwartym tekstem i udostępniono im wojskowe archiwa, okazało się, że udział UPA w tym zamachu wcale nie jest przesądzony, a wskazują na niego jedynie poszlaki. Jakkolwiek wyglądała prawda pewne jest to, że władza totalitarna zawsze potrzebuje silnego moralnego usprawiedliwienia dla podjęcia czynów moralnie wątpliwych. Skoro akcja kilkunastu rzekomo polskich partyzantów na radiostację w Gliwicach mogła być pretekstem do rozpoczęcia najkrwawszej wojny w dziejach ludzkości, to dlaczego zamach stu pięćdziesięciu  rzekomych partyzantów UPA nie mógł być pretekstem do – z założenia bezkrwawego – wysiedlenia kilkudziesięciu tysięcy ludzi. Ważne aby słuszność i poparcie społeczne znalazły się po stronie władzy. Śmierć Świerczewskiego idealnie się do tego nadawała.

Bartne. W 1947 roku wysiedlono stąd 472 osoby.
fot. Autor

TUTAJ KRONIKA WĘDRÓWKI KRYNICA - IWONICZ ZDR.

Sama akcja przebiegała już szybko i sprawnie. Początkowe zaskoczenie ilością Ukraińców odnajdywanych w terenie szybko minęło i całość udało się zakończyć w ciągu trzech miesięcy. Korzystano przy tym z doświadczeń niedawno zakończonych akcji repatriacyjnych, tyle , że tym razem wyciągnięto wnioski z ostatnich błędów. Stosownie zwiększono kontyngent wojska – w akcji uczestniczyły 3 dywizje piechoty WP w składzie przeszło 17 tysięcy ludzi[7], wspomaganych siłami UB, milicji oraz Służby Ochrony Kolei. – uszczelniono granice na mocy porozumień z uczynnymi sąsiadami – rządom USRR i Czechosłowacji równie mocno zależało na uspokojeniu przygranicznych niepokojów – a przede wszystkim powierzono kierowanie akcją najwyższej klasy specjalistom w tej dziedzinie, wszechstronnie przeszkolonym w KGB i lojalnym funkcjonariuszom Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego.
Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami na miejscu byłego niemieckiego obozu koncentracyjnego w Jaworznie utworzono obóz pracy dla więźniów politycznych, których podejrzewano o współpracę z ukraińskimi nacjonalistami. Więziono w nim ok. 4000 ludzi z czego 150 zginęło
[8] od zamęczenia – tortur, głodu i nieludzkich warunków pracy. Usankcjonowano działanie wojskowych sądów doraźnych uprawnionych między innymi do natychmiastowego skazywania i wykonywania wyroków śmierci. Według oficjalnych statystyk tylko w czasie tych trzech miesięcy skazano na śmierć 158 osób, a łączna liczba ofiar Wojskowych Sądów Rejonowych w całym roku 1947 wyniosła 372. Łącznie do roku 1956 skazano na śmierć 573 Ukraińców[9]. Jaka była rzeczywista liczba ofiar, tego annały żadnych archiwów nie są zapewne w stanie wykazać. Przy ferowaniu wyroków nazbyt często nie brano pod uwagę żadnych okoliczności łagodzących i skazywano praktycznie za wszelkie przejawy aktywności na rzecz UPA. W przykładowym orzeczeniu Wojskowego Sądu Rejonowego w Krakowie na sesji wyjazdowej w Sanoku z dnia 16 maja 1947 roku czytamy:
Osk-na Minko Rozalia winna jest, że od sierpnia 1945 r. do 27 kwietnia 1947 r. w Stańkowej usiłowała oderwać południowo-wschodnią część obszaru Państwa Polskiego, będąc czł. Bandy UPA pod pseudonimem „Malina”, pełniąc w niej funkcję łączniczki – tj. przestępstwa z art. 85 KKWP i za to skazać ją po myśli art., 85 KKWP na karę śmierci.”
W uzasadnieniu natomiast podano:
W toku przewodu sądowego ustalono, że oskarżona Mińko Rozalia zgodziła się dobrowolnie na przynależność do bandy UPA w sierpniu 1945 r. Z polecenia członka tejże bandy pseudo „Skakun” pełniła funkcję łączniczki miedzy wsią Stańkowa a Zawadka i Paszowa pod pseudonimem „Malina”. Z polecenia „Skakuna” przenosiła tajną korespondencję UPA zawiniętą w ruloniki. […] Od maja 1946 r. zbierała zioła, z których wyrabiano lekarstwa dla chorych i rannych członków UPA. Osk-na przyznała się w toku rozprawy do zarzucanych jej czynów.[10]
Jako komentarz nasuwa się jedno pytanie. Skoro  karę śmierci orzeczono na podstawie oskarżenia o przenoszenie rozkazów i zbieranie ziół, to jaką karę powinno się orzec wobec przewodniczącego tego sądu, niejakiego Ludwika Kiełtyki, który mając zaledwie 25 lat, będąc zaledwie w stopniu porucznika, nie posiadając nawet żadnego wykształcenia prawniczego
[11], miał czelność wydawać tak absurdalnie wysokie wyroki? W ramach działania Grupy Operacyjnej „Wisła” człowiek ten skazał na śmierć przeszło 100 ludzi[12]. Ilu z nich faktycznie na to zasługiwało, tego też już się nie dowiemy.
Wyludnianie ukraińskich gospodarstw zakończono oficjalnie 28 lipca 1947 roku, a więc równo trzy miesiące od wkroczenia wojsk Grupy Operacyjnej „Wisła”, chociaż jeszcze przez jakiś czas przemieszczano mniejsze grupy, z jakiś powodów nie wzięte pod uwagę wcześniej.



Ikonostas cerkwi w Hańczowej.
W ramach akcji "Wisła" wysiedlono ze wsi 258 osób.

fot. Autor

Tak krótki czas świadczy o dużej skuteczności i doskonałej organizacji zaplanowanych działań. Przeprowadzono je na obszarze trzech województw: krakowskiego, lubelskiego i rzeszowskiego; w 17 powiatach i w ok. 900 miejscowościach. W tym czasie wysiedlono przynajmniej 139 467 osób[13] , przy czym z województwa krakowskiego 9260 osób i rzeszowskiego 95 953 osoby. Dokładna liczba wywiezionych z województwa lubelskiego nie jest znana, lecz z powyższego wynika, że musiała ona wynosić w okolicach 35 000 osób. Jak złożona musiała to być operacja świadczą zestawienia transportów wysyłanych na północ. Wynika z nich, że razem z ludnością wysiedlono przynajmniej 20 000 koni, 45 000 krów i około 50 000 sztuk tzw. nierogacizny. Jeśli dodać do tego inny ruchomy majątek wysiedleńców łatwo wyobrazić sobie jak wielkie siły i środki musiały być w to zaangażowane. Biorąc pod uwagę, że w różne rejony kraju należało dostarczyć odpowiednią ilość przesiedleńców, adekwatną do ilości gospodarstw przeznaczonych dla nich w danym miejscu, oraz zgodną z założeniami odpowiedniego rozproszenia w terenie, musiała to być operacja wielce skomplikowana logistycznie. W okresie od 1 maja do 16 sierpnia wysłano aż 442 transporty, co daje nietrudną po policzenia średnią ponad 4 transportów dziennie. Trafiały one do 9 ówczesnych województw: białostockiego – 3 transporty z 995 ludźmi; gdańskiego – 15 transportów z 5280 ludźmi; koszalińskiego – 104 transporty z 31 169 ludźmi; olsztyńskiego – 161 transportów z 56 625 ludźmi; opolskiego – 10 transportów z 2542 ludźmi; poznańskiego 6 transportów z 1437 ludźmi; szczecińskiego – 47 transportów z 15 058 ludźmi; wrocławskiego – 56 transportów z 15 491 ludźmi; zielonogórskiego – 40 transportów z 10 870 ludźmi[14].
Wokół ocen akcji przesiedleńczych, które dotknęły ludność pochodzenia ukraińskiego na ziemiach polskich w latach 1944 – 47 narosło po latach badań wiele kontrowersji. Sytuacji nie poprawiło odtajnienie archiwów wojskowych po upadku komunizmu, a wręcz wydaje się, że liczby tam ujawnione wywołały kolejne wątpliwości podsycając dyskusję pomiędzy historykami. Niewątpliwie jedyną drogą zbliżającą do względnej prawdy jest w naszym przypadku wyzbycie się owego romantycznego patriotyzmu, który każe nam, Polakom stawać w obronie ojczyzny w chwili gdy ktoś próbuje ją atakować, choćby piórem. Poza tym musimy też pozbyć się subiektywizmu aby dostrzec racje drugiej strony i racjonalnie je przeanalizować. Tylko czy my, Polacy jesteśmy w ogóle do tego zdolni. Zdecydowanie łatwiej przychodzi nam ocenianie innych. Z naszym udziałem w historii jest już znacznie trudniej.
Przy opracowaniu tego tematu celowo podpierałem się najczęściej dziełami dwóch autorów z polskich kręgów naukowych, których antagonistyczne pozycje w niektórych kwestiach zdają się być reprezentatywne dla ogólnego poglądu w omawianej sprawie. W szczególności chodzi o pracę Edwarda Prusa „Operacja „Wisła”. Fakty – fikcje – refleksje” oraz opracowanie Eugeniusza Misiło, zestawiające archiwalną dokumentację dotyczącą akcji „Wisła”, okraszone szerokim komentarzem autorskim, zatytułowane „Akcja „Wisła”. Dokumenty”. Bardziej wyważone opinie wydaje się promować pan Misiło – reprezentant ukraińskiej mniejszości narodowej w Polsce, siłą rzeczy krytycznie nastawiony do działań władz polskich w tym czasie – podczas gdy Edward Prus, jako działacz narodowy i rodowity kresowianin osobiście doświadczony bestialstwem UPA, stara się forsować poglądy bardziej nacjonalistyczne. Uwidocznione w ten sposób różnice w tłumaczeniu przebiegu zdarzeń mogą być bardzo pomocne przy wypracowaniu własnej oceny.
 
Ropki. W 1936 roku mieszkało tutaj ponad 300 ludzi w 59 gospodarstwach, w których. Dzisiaj jest ich ok. 40.
fot. Autor
Powodów, dla których wykazano tak dużą determinację w pozbyciu się ludności pochodzenia ukraińskiego z południowo – zachodnich województw naszego kraju, można doszukać się przynajmniej kilku. Bezwątpienia jednym  z pierwotnych, któremu nowa komunistyczna władza podporządkowała w tym czasie wiele działań, była idea stworzenia państwa jednolitego narodowościowo, zapożyczona bądź też narzucona przez nadrzędną w ówczesnej europie środkowej władzę sowiecką. Chodziło o to, aby wzorem Związku Radzieckiego podporządkować sobie mniejszości narodowe poprzez wynarodowienie i wcielenie do  społeczeństwa opartego na elementach kulturowych narzuconych przez władzę. Człowiek, a razem z nim naród, pozbawiony w ten sposób swych korzeni kulturowych dawał się łatwiej kierować, szybciej stawał się ubezwłasnowolniony i uzależniony intelektualnie od obowiązującej doktryny politycznej. Niepokornych elementów narodowościowych należało się pozbyć lub zbiorowo przesiedlić w najodleglejsze zakątki imperium, bacząc przy tym aby należycie je rozproszyć i zerwać w ten sposób nieodzowne dla zachowania tożsamości tradycyjne więzi. To właśnie starano się uczynić z ludnością ukraińską, jak również z mniejszością niemiecką w powojennej Polsce. Tych, których nie udało się wyekspediować poza granice kraju, przesiedlano w jego obrębie, aby łatwiej asymilowała ich społeczność polska.
Wydaje się, że powodem nr 1 – biorąc pod uwagę hierarchię ich ważkości – powinna być chęć odwetu za masakry jakich na polskiej ludności dopuścili się członkowie UPA oraz ukraińscy chłopi na Wołyniu w latach 1943 - 44, a także w Zakierzonii (głównie Lubelszczyzna, Ziemia Przemyska i Łemkowszczyzna), początkowo jeszcze pod okupacją niemiecką, a następnie już pod rządami polskich komunistów. Trzeba tutaj wyraźnie zaznaczyć, że po „uporaniu się” z ludnością polską na Wołyniu – szacuje się, że w tamtym czasie mogło zostać zamordowanych przynajmniej 60 tys. Polaków
[15] – sotnie UPA kontynuowały anty polskie działania po zachodniej stronie Bugu i Sanu. Ukraińcy liczyli na to, że jeśli zmuszą Polaków do opuszczenia tych – według nich ukraińskich – ziem, Stalin podobnie jak w przypadku Galicji Wschodniej, przyłączy je do nowej Ukrainy. Spodziewali się też wybuchu III wojny światowej pomiędzy Związkiem Radzieckim a państwami „zachodnimi”  i ewentualnej możliwości stworzenia niezawisłej państwowości ukraińskiej w jej wyniku. Spalono setki polskich gospodarstw, między innymi we wsiach Baligród, Zalesie, Kuźmina, Kryłów, Dołhobyczów, Miętkie, Mieniawy, Pohoryle, Dębiny, Wasylków Wielki[16] i wiele innych. W okresie pomiędzy wiosną 1943 a wiosną 1945 roku, na ziemiach, które po wojnie znalazły się w granicach Polski zgięło z rąk UPA od 6 do 8 tys[17]. polskich cywilów, głównie chłopów. Działania te nastawiły przeciwko Ukraińcom praktycznie całe społeczeństwo polskie, a mordy we wschodniej Łemkowszczyźnie, na Podlasiu i Lubelszczyźnie, doprowadziły w końcu do zdeterminowania działań nie tylko nowego polskiego rządu i wojska, ale także podziemia związanego z Armią Krajową oraz siłami bardziej prawicowymi. Niezbyt często w polskich źródłach podkreśla się, że szeroko rozumiane polskie siły samoobrony – w tym m.in. oddziały AK oraz NZW (Narodowego Zjednoczenia Wojskowego)  – przeprowadziły ataki odwetowe na kilkadziesiąt wsi zamieszkałych przez ludność  narodowości ukraińskiej, paląc je niemal doszczętnie i mordując ok. 10 tys. ludzi[18]. Do najbardziej dramatycznych należy zaliczyć pacyfikację Sahrynia w powiecie hrubieszowskim, w marcu 1944 roku, kiedy to partyzanci AK, postępując w sposób identyczny do metodologii działań UPA – gwałty i bestialskie mordy bez względu na wiek i płeć ofiar – zabili blisko 250 osób narodowości ukraińskiej. Ten sam dzień (10 marzec) był zresztą sądny także dla kilu innych hrubieszowskich wsi oskarżanych o sprzyjanie UPA, za co wymierzono im  „sprawiedliwość” w ramach tzw. rewolucji hrubieszowskiej. Łącznie wymordowano wtedy ok. 1500 osób.  Podobne „akcje” przeprowadzano w wielu miejscach Lubelszczyzny i Podkarpacia, między innymi we wsi Wierzchowiny, gdzie na początku czerwca 1945 roku oddział NZW wymordował blisko 200 ukraińskich cywilów[169. Najwięcej ofiar polskiego bestialstwa doliczyć się można w Pawłokomie, na Pogórzu Przemyskim, niedaleko Dynowa, gdzie według szacunków zginęło ponad 350 polaków narodowości ukraińskiej[20]. Miało to miejsce 3 marca 1945 roku, a odpowiedzialność za ten czyn spada także na jeden z oddziałów Armii Krajowej, których ówczesne działania zmierzające do ochrony ludności polskiej przed agresją Ukraińców najwyraźniej wymykały się niejednokrotnie spod wszelkiej kontroli.



Polski nagrobek z 1935 roku na Bojkowskim cmentarzu w Berehach Górnych.
Dowód współżycia Polaków i Rusinów.

TUTAJ KRONIKA BEREHY GÓRNE - USTRZYKI GÓRNE

Nastroje antyukraińskie, odpowiednio podsycane przez komunistyczną propagandę doprowadziły do tego, że prawie całą mniejszość ukraińską, niezależnie od stopnia zaangażowania w działalność nacjonalistyczną, zaczęto traktować jak wrogów. Przestało mieć znaczenie, że w większości byli to ludzie, którzy z bestialstwem banderowców nie mieli nic wspólnego, a do wspierania UPA zmuszani byli często siłą lub zastraszeniem. Polacy zaczęli się bać na własnej ziemi.
Niektórzy, głównie współcześni historycy, skłonni są pomniejszać rolę działalności UPA jako jednej z przyczyn wysiedleń Ukraińców, przenosząc główny ciężar odpowiedzialności na ogólne metody działania komunistycznych organów władzy. Jednakże wskazywanie systemu totalitarnego, jako winnego dziejowych niegodziwości jest dosyć kuszące, gdyż zdaje się oczyszczać z winy zarówno jednostkę jak i całą społeczność zmuszoną do działania w ramach tego systemu. W tym przypadku jednak bardziej adekwatnym wydaje się pogląd, że tym razem to społeczeństwo domagało się zlikwidowania ukraińskiego terroru w obawie o własne życie, a władza skrzętnie tę okoliczność wykorzystała. Ludzie wiedzieli doskonale, że partyzantka UPA nie byłby w stanie działać bez silnego wsparcia cywilów i że przynajmniej część z tych cywilów brała udział w masakrach polaków. Argumenty o zaniku działalności UPA już w przededniu akcji „Wisła”, podważające jej zasadność, także nie wytrzymują porównania  ze strachem, w jakim musieli żyć Polacy sąsiadujący w tym czasie z Ukraińcami. Nie było żadnych gwarancji że terror nie powróci. Poza tym trudno oczekiwać od jakiejkolwiek władzy, nawet ultra demokratycznej, że na własnym terenie tolerować będzie otwarty bunt zbrojny, tym bardziej skierowany agresywnie przeciwko ludności cywilnej. Taka władza nie miałaby najmniejszego autorytetu. Owszem, zastosowanie przy tym zbiorowej odpowiedzialności godne jest jednoznacznego potępienia, jednak sam problem z pewnością wymagał zdecydowanych działań.
Niebagatelnym czynnikiem zwiększającym determinację władz polskich był, zbyt często niedoceniany aspekt ekonomiczny. W wyniku roszad terytorialnych będących, następstwem kończącej się II wojny światowej, Polska otrzymała od Stalina rekompensatę za utracone po 1939 roku ziemie Galicji Wschodniej  i Wileńszczyzny, w postaci południowej części Prus Wschodnich, Pomorza Gdańskiego, Prus Zachodnich po Odrę oraz Dolnego i Górnego Śląska. Terytoria te, zwane powszechnie jako Ziemie Odzyskane, były dla odbudowującej się polski znacznie atrakcyjniejsze ekonomicznie i politycznie od zacofanych i mało wydajnych gospodarczo, ziem południowo – wschodnich. Urodzajność tutejszych gleb dawała możliwość wyżywienia kraju, a dostęp do surowców dawał oparcie odradzającej się gospodarce. Tereny te jednak tuż po wojnie pozostały w sporej mierze  wyludnione po wypędzeniu z nich Niemców i wymagały szybkiego uaktywnienia gospodarczego nowymi osadnikami. Duże straty wojenne powodowały, że polskich osadników brakowało, postanowiono więc wykorzystać akcję repatriacyjną, a potem także akcję „Wisła” do zaludnienia tych obszarów. Ukraińcy i Łemkowie pracujący tutaj mieli przynosić państwu większe korzyści niż pozostając na ojcowiźnie.
Kolejny elementem, który przesądził o losie mniejszości ukraińskiej w powojennej Polsce były względy czysto polityczne. Nowa Polska władza potrzebowała dla wzmocnienia swej pozycji propagandowego sukcesu. Chciała przekonać do siebie z reguły niechętnie nastawione społeczeństwo, co dałoby jej czas na okrzepnięcie i odpowiednie rozbudowanie swoich struktur. Rozprawienie się z UPA, obojętnie jak słabą i zapewnienie polakom bezpieczeństwa, pokazałoby, że władza jest z narodem nie tylko na plakatach propagandowych. Niedojrzałość tworzącej się dopiero władzy powodowała, że była ona bardzo czuła na wszelkie ataki i niepowodzenia. W tym kontekście można powiedzieć, że UPA popełniła duży błąd, atakując polaków na ich terytorium, albo niedoceniając nowego polskiego rządu, albo przeceniając „dobrą” wobec nich wolę Stalina. Polski aparat komunistyczny zareagował z kolei jak niedoświadczony bokser, który po serii ciosów przeciwnika atakuje niecierpliwie, starając się znokautować go jednym ciosem. Owa niecierpliwość młodej władzy i potrzeba szybkiego sukcesu doprowadziły do przyjęcia metod radykalnych.
W tym miejscu jeszcze tylko jedna, za to bardzo subiektywna uwaga. Mniejszości narodowe mają to do siebie, że nawet w najbardziej liberalnym kraju nie są przez rdzennych mieszkańców traktowane jako całkowicie „swoje”. Zawsze w odniesieniu do mniejszości, zwłaszcza tak mało zasymilowanej jak w tamtym czasie Ukraińcy, istnieje pewien mniejszy bądź większy margines tolerancji, jakaś podświadoma niepewność, czy też dystans w bezpośrednich kontaktach, wynikający z odmienności. Nawet najbardziej świadome i otwarte umysły zachowują ten margines,  gdyż taka jest natura kontaktów z kulturą obcą, nawet jeśli funkcjonuje obok nas od pokoleń. Dzieje sie tak nawet w dzisiejszych czasach, w których przecież postępująca globalizacja z coraz większym upodobaniem zaciera różnice kulturowe, a świadomość młodego pokolenia wydaje się obfitować w tolerancję. Jeżeli w pewnym momencie kultura taka dopuszcza się na naszych oczach zbrodni i to tak drastycznych jak te na Wołyniu, że nawet po wielu latach nie da się o nich spokojnie myśleć, agresja i chęć odwetu jest właściwie tylko kwestią czasu. Daleki jestem od stawania po stronie komunistów, ale jeśli pytam siebie, czego bym oczekiwał od władzy w momencie tak wielkiego zagrożenia ze strony sąsiadów, to odpowiedź pojawia się tylko jedna. Nie chcę mieć takich sąsiadów obok siebie. Ówczesna władza postąpiła tak jak oczekiwali tego Polacy, a zrzucanie całej winy na ustrój jest zwyczajnym umywaniem rąk.

DEESIS

Tam las się pochyla prastarym chojarem
Nad ciemnym strumieniem niebo się zamyka
Tam buk rosochatym zamyka konarem
Mogiły, których nawet wiatr unika

Dla oczu ukryty – niedostrzegły wzrokiem
Jedyny ślad wymarłej sadyby –
Ginąca drożyna spleciona z potokiem
Jakby nie była – odeszła jak gdyby

Porosły drzewa, gdzie umarły chaty
Zamknęły się cerkwi widmowe wierzeje
Opuścił sioło Chrystus Pantokrator
Zgięty w pół krzyż samotnie niszczeje.

         Na przekór podnieśmy ku niebu ektenie
         Na próżno błagajmy błogosławienia
         Za Łemkowynę módlmy się daremnie
         Może dostąpimy jeszcze Przebóstwienia

         Mgły poruszymy świętym wozduchem
         Chramowe ikony podniesiemy z pyłu
         Obudzimy chóry naszej wiary kruchej
         Hospody pomyłuj! Hospody pomyłuj! Hospody pomiłuj!

Dlaczego przestałem być Rusnakom bratem
Chociaż wzorem dla nas te same hermeneje
Dokąd uleciały cheruby skrzydlate
Czemu płomień w oczach już duszy nie grzeje?

Słupy dymu z nagła podparły ciężkie chmury
Gdy od nieba dzielił nas tylko ikonostas
Umilkły w bólu niewzruszone góry –
Jedyne, które miały tu pozostać

Ku czyjej chwale wzniosły się pochodnie
Całopalne ofiary dla którego boga
Jacyż to święci tej krwi byli głodni
W jakim obrządku ojców kto pochował

                Na plecach wysoko ponieśmy ketenie
              Chociaż niegodniśmy błogosławienia
              Odprawmy na szczytach pokutę zmęczeniem
              Może doprosimy się tym przebaczenia

              Mgły poruszymy świętym wozduchem
              Chramowe ikony podniesiemy z pyłu
              Obudzimy chóry naszej wiary kruchej
              Hospody pomyłuj! Hospody pomyłuj!
[21]

Tomasz Borkowski


 

 

[1]„Akcja „Wisła”. Dokumenty”, oprac. Eugeniusz Misiło, Archiwum Ukraińskie – Zakład Wydawniczy „Tyrsa”, Warszawa 1993

[2] Ibidem.
[3] Edward Prus, „Operacja „Wisła”. Fakty – fikcje – refleksje.”, Wydawnictwo Nortom, Wrocław 1994.

[4] „Ludność ukraińska wysiedlona w ramach akcji „Wisła” wg powiatów i województw” w: Akcja „Wisła” …”, op. cit.
[5] „Akcja „Wisła” …”, op. cit.
[6] „Wnioski sztabu 9 DP do usprawnienia walki z podziemiem na terenie województwa rzeszowskiego” w: „Akcja „Wisła” …”, op. cit.
[7] „Wisła” …”, op. cit.
[8] Patrycja Trzeszczyńska „Łemkowszczyzna zapamiętana. Opowieści o przeszłości i przestrzeni”, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego 2013
[9] Załącznik nr 15, „Ukraińcy skazania na karę śmierci w 1947 roku” oraz Załącznik nr 16, „Ukraińcy skazani na karę śmierci w latach 1944 – 1956” w: „Akcja „Wisła” …”, op. cit.
[10] „Wyrok Wojskowego Sądu GO „Wisła” w sprawie Rozalii Mińko PS. „Malina” w: „Akcja „Wisła” …”, op. cit.
[11] Krzysztof Szwagrzyk, „Prawnicy czasu bezprawia. Sędziowie i prokuratorzy wojskowi w Polsce 1944-1956”, Kraków-Wrocław 2005.
[12] Ibidem.
[13] Załącznik nr 4, „Rozmieszczenie transportów z ludnością ukraińską wysiedloną do województw północnej i zachodniej Polski w okresie od 1 maja do 16 sierpnia 1947 r.” w: „Akcja „Wisła” …”, op. cit.
[14] Ibidem.
[15] Grzegorz Motyka, „W kręgu Łun w Bieszczadach”, Oficyna Wydawnicza „Rytm”, Warszawa 2009.
[16] Edward Prus, „Operacja „Wisła”. Fakty – fikcje – refleksje.”, Wydawnictwo Nortom, Wrocław 1994.
[17] „W kręgu Łun…” op. cit.
[18] „W kręgu Łun…” op. cit.
[19] Grzegorz Motyka, „Tak Było w Bieszczadach. Walki polsko – ukraińskie 1943 – 1948.”, Oficyna Wydawnicza „Volumen”, Warszawa 1999.
[20] Eugeniusz Misiło, „Pawłokoma. 3 Marzec 1945”, Ukar, Warszawa 2006.
[21] Na Bani, „Nad poziomem morza”,  Na Bani i Polski Klub Przygody, 2007.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz