sobota, 21 listopada 2015

Pierwsze gór poznawanie



Choć imienia pierwszego beskidzkiego turysty zapewne nie odnajdziemy już nigdy, to jednak możemy być pewni, że strącony przez niego kamień wywołał lawinę, która pociągnęła za sobą wielu innych, ciekawych gór zapaleńców. Pionierski ruch po górskich grzbietach odbywał się z początku głównie ścieżkami wydeptanymi przez pasterzy lub ludzi gospodarujących lasem. Z doliny wydostawało się płajem służącym na co dzień owcom lub wołom prowadzonym na wypas, na  podszczytowe polany i hale. Dalej ścieżkami leśników i zbieraczy runa – czasem też traktem przemytniczym, a niekiedy bezdrożami docierało się do wysokich przełęczy i szczytów.
Ponieważ w tamtym pionierskim okresie, nie było dostępu do planów terenowych - nie mówiąc już o mapach topograficznych - nie istniało jeszcze oznakowanie szlaków, jedynym sposobem orientacji w terenie był własny zmysł lub doświadczenie przewodnika, często pasterza wynajmowanego w okolicznych wioskach. Za jednych z pierwszych przewodników w polskich Beskidach uznaje się śląskich górali figurujących w kronikach pod nazwiskami Szarzec i Wałach
[1], którzy w 1810 roku wyprowadzili na Baranią Górę ówczesnego księcia cieszyńskiego.


Dzikie Beskidy. Widok ze Złomistego Wierchu.
fot. Autor
Pierwsi beskidzcy turyści - choć wtedy bardziej pasowało określenie wędrowiec - doświadczali przyjemności penetrowania gór w prawdziwie surowym terenie, gdzie wielokroć drogę torować trzeba było siłą, poprzez gęstwę lasu, kosodrzewiny i innych zarośli. Spotkanie innego włóczykija graniczyło z cudem. Prędzej można było natknąć się na niedźwiedzia lub co gorsze zbójnika, dlatego też należytą kompanię należało zapewnić sobie przed rozpoczęciem wyprawy. Należało też zawczasu zebrać możliwie dużo informacji o terenie, w którym przyjdzie się poruszać bez map i przewodników. Opisów terenowych było wtedy jak na lekarstwo, a te które były, delikatnie mówiąc nie wyczerpywały tematu. Nie można  było na ich podstawie planować niczego poza koncepcją ogólną. Zdawano się więc najczęściej na wiedzę i dobrą wolę okolicznych mieszkańców lub po prostu na improwizację. Wobec niedoboru dróg i braku szlaków nawet najprostsza wędrówka trwała zazwyczaj kilka dni a głębsze poznawanie gór wymagało jeszcze więcej czasu. Na szczęście w czasach górskiej pionierki w podgórskich dolinach nie brakowało ludzkich siedzib - w niektórych rejonach było ich nawet więcej niż dziś - co niewątpliwie łagodziło problemy z aprowizacją i kwaterunkiem. Jednak jeśli ktoś zamierzał dokładniej penetrować szczytowe partie bardziej rozległych  gór – jak choćby wschodniej części Beskidów  - był już skazany wyłącznie na siebie. To zresztą akurat nie zmieniło się zanadto do dziś.
Jak widać te pierwsze beskidzkie aktywności człowieka, które dziś można nazwać początkiem tutejszej turystyki, pozornie nie odbiegają od tego, co zaobserwować możemy dzisiaj. Teraz także wędrujemy po górach dla przyjemności obcowania z naturą, dla poznawania nowych krajobrazów i zmieniającej się wraz z mini lokalnej kultury, także dla ciekawego spędzenia wolnego czasu i odpoczynku. Lecz 200 lat temu było z tym nieco inaczej. Niektórzy uważają, że turystyka górska była wtedy znacznie trudniejsza. Nie było schronisk, map, wyznaczonych szlaków, komunikacji publicznej, barów ani GPS, które ułatwiają nam życie dzisiaj. Pytanie tylko, czy te dobrodziejstwa cywilizacji rzeczywiście stanowią dla nas ułatwienie? Czy nie jest przypadkiem tak, że XIX – wieczni wędrowcy mieli zadanie zdecydowanie łatwiejsze? Czy to nie wtedy łatwiej było znaleźć to, czego w górach tak naprawdę szukamy od zawsze. Chyba największym paradoksem czasów współczesnych, wynikającym z rozwoju cywilizacji, jest upowszechnienie dostępu do najdzikszych nawet zakątków świata dawniej osiągalnych tylko dla nielicznych, przy jednoczesnym  ograbieniu ich z pierwotnego piękna przynależnego wyłącznie obszarom naturalnie dziewiczym. Człowiek miesza swym diabelskim ogonem zagarniając wszystko pod siebie, zapominając jednocześnie, że płatka śniegu nie da się złapać, gdyż pod ludzkim dotykiem bezpowrotnie ginie. Aby pozostał na dłużej możemy go tylko obserwować. Pierwsi beskidzcy wędrowcy doświadczyli szczęścia kontaktu z pierwotną naturą, odkrywania niezaśmieconego telefonami komórkowymi, aparatami cyfrowymi, bielizną termoaktywną, kijkami nornic walking, noclegami z tv, klimatyzacją, wi-fi i Bóg jeden wie czym jeszcze. Mieli do dyspozycji wyłącznie własne zmysły i wrażliwość, która w absolutnej cyfrowej ciszy mogła rozwijać się w pełni i bez zakłóceń.
Oto zarys ich historii...




Ustroń. Dolina Wisły. Jedna z pierwszych
zamieszkanych przez człowieka.
fot. Autor
Wszystkie pierwotnie występujące w Karpatach grupy osadnicze ograniczały swoją obecność do miejsc położonych w dolinach, na glebach możliwie żyznych i możliwie łatwych do zagospodarowania rolniczego. Na razie nie było powodu aby człowiek zapuszczać się musiał w wyższe partie górskie, tym bardziej, że gospodarowanie tam wiązało się często ze zwielokrotnionym nakładem pracy, a czasami było wręcz niemożliwe ze względu na zbyt ograniczone możliwości ówczesnych środków technicznych, a nade wszystko sposobów prowadzenia upraw. Dogodnych terenów pod gospodarkę rolniczą miał aż nadto w dolinach. Sadząc z wyników badań wykopaliskowych, oraz treści pierwszych źródeł pisanych, gęstość zaludnienia w Beskidach była na tyle niska, że jeszcze w XII wieku w niższych partiach gór i pogórza było wystarczająco dużo obszarów niezagospodarowanych aby móc przyjąć kolejne fale osadnicze. Napływały one w następnych dwóch wiekach, choćby w czasach wielkiej akcji zasiedleń za czasów Kazimierza Wielkiego. Logiczne więc wydaje się założenie, że penetrowanie grzbietów i szczytów górskich było wówczas na tyle incydentalne, że aż niewarte odnotowania. Ludzie żyjący w tamtych czasach do podjęcia jakiejkolwiek aktywności potrzebowali albo bodźców ekonomicznych, związanych z koniecznością zaspokojenia podstawowych potrzeb bytowych (schronienie i wyżywienie), albo motywacji wywodzących się ze świata duchowego (odnoszących się do wyznawanego kultu, a także do jak się zdaje powszechnej już wtedy, pierwotnej potrzeby tworzenia, kreowania rzeczywistości – jak byśmy to dzisiaj powiedzieli). Jeśli obie te motywacje mogli realizować z powodzeniem bez podejmowania trudu górskich wędrówek i pokonywania coraz dzikszej w miarę wzrostu wysokości przyrody, to z pewnością tego nie robili. Oczywiście pozostaje jeszcze ciekawość świata, potrzeba przekraczania horyzontów, chęć odkrycia nieznanego tak naturalne przecież dla ludzkości. Wydaje się jednak, że i ona – o ile była wystarczająco silna - zaspokajana być mogła bez zdobywania górskich szczytów, choćby poprzez częste wówczas migrację grup osadniczych w poszukiwaniu nowych miejsc do zasiedlenia. Dochodziło wtedy zapewne także do przekraczania grzbietów beskidzkich ale działo się to nader sporadycznie i lokalnie, a motywacja z chęcią poznawania gór nie miało raczej zbyt wiele wspólnego. Chodziło raczej o pokonanie przeszkody na drodze do dolin położonych po drugiej stronie.
Zdaje się, że tylko dwa rodzaje aktywności ówczesnych ludzi mogły powodować chęć bliższego poznania wyższych partii górskich: zbieractwo i łowiectwo oraz walki plemienne. Konieczność zdobycia pożywienia, zwłaszcza w okresach jego niedoboru, z pewnością mogła być wystarczającą zachętą do poznawania topografii siedlisk zwierzyny łownej lub odkrywania nowych stanowisk roślin urozmaicających dietę. Podobnie rywalizacja pomiędzy poszczególnymi grupami osadników o ziemię czy też łupieżcze najazdy plemion obcych mogły zmusić do poszukiwania schronienia  w głębi gór, a co za tym idzie głębszej ich eksploracji. Nawet jeśli były to działania  krótkotrwałe i odosobnione to z pewnością tutaj należy doszukiwać się pierwszych ludzkich penetracji najdzikszych beskidzkich ostępów.
Wszystko wskazuje na to, że wyższe partie górskie zaczęły być poznawane najwcześniej od południowej strony karpackiego działu. Wiadomo, że już od II w. p.n.e. w doliny po południowej stronie Karpat – Cisy, Popradu i Wagu - zaczęli zapuszczać się wszędobylscy kupcy znad Morza Czarnego. Najpierw byli to Etruskowie, potem Rzymianie, później zapewne wielu innych, a większość przekonanych do przeprawy przez Karpaty po bałtyckie złoto – bursztyn, a także dla nawiązania kontaktów handlowych z plemionami mieszkającymi po północnej stronie Karpat. Tak więc to właśnie bursztyn i wymiana handlowa mogły być pierwotnymi powodami wyznaczania pierwszych stale uczęszczanych szlaków przekraczających Beskidy, pierwotnie zapewne poprzez doliny i najniższe przełęcze. Kupcy przynosili ze sobą wieści z nieznanych, południowych krain, co zapewne zachęcało co bardziej przedsiębiorczych ludzi z północy do wymiany handlowej z południem. Do ożywienia tych trans-karpackich kontaktów przyczyniła się także zaobserwowana w tamtym czasie fala wędrówek Słowian migrujących z północy w poszukiwaniu nowych siedlisk. Beskidy przestawały być barierą nie do przebycia.
Jeśli zastanowić się nad bardziej stałą obecnością człowieka w najwyższych partiach Beskidów, to jest wielce prawdopodobne, że jako jedne z pierwszych zameldowały się tutaj grupy pasterskie. Jeśli tak, z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że prekursorami mogli być rumuńscy Wołosi, którzy przybywali na te tereny ciągnąc wzdłuż grzbietów karpackich na zachód już od XII wieku. Być może byli to jeszcze wcześniejsi pasterze plemion słowiańskich pojawiających się na tych ziemiach już w pierwszych wiekach naszej ery.  Z całą pewnością pasterze byli jednymi z pierwszych ludzi, którzy zaczęli eksploatować naturalne zasoby tych gór nie tylko w dolinach, ale także w bardziej dostępnych partiach grzbietowych, najpierw wykorzystując naturalne polany a następnie trzebiąc lasy i tworząc polany reglowe. Mniej więcej w tym samym okresie (połowa XII wieku) pojawili się tutaj miejscowi zasadźcy penetrujący te odludzia, w poszukiwaniu odpowiednich miejsc do zakładania wsi dla pierwszej fali osadniczej. Razem z ruchem osadniczym musieli się tutaj pojawić także kupcy, przemytnicy, na pewno też zbójnicy, przemierzający wysokie beskidzkie przełęcze w poszukiwaniu łatwego zarobku lub dla ucieczki przed karą. Byli też z pewnością  zielarze, zbieracze runa, drwale, myśliwi, kłusownicy, zapewne także poszukiwacze prawdziwych minerałów i mistycznych skarbów. Do nich również należało pierwszeństwo w penetrowaniu tych najdzikszych zakątków ówczesnego świata.
Im także zawdzięczać musimy pierwsze utrwalone w piśmie informacje krajoznawcze oraz wskazówki dotyczące wędrowania  po górach. Zawierają się one w tzw. „spiskach” – swego rodzaju przewodnikach lub nawet poradnikach mających doprowadzić śmiałków do skarbów „niewątpliwie” ukrytych w głębokich górach – które pojawiają się w archiwaliach z najstarszymi datowaniami na XV wiek
[2]. Najwcześniejsze spiski budzą ciekawość nie tylko wskazując pierwotną formę dla pisemnych przewodników, ale także uwidaczniając ówczesne nastawienie ludzi do gór. Pojawia się w nich obraz gór pełen mistycyzmu, tajemniczości, czarów i leku przed nienazwanym złem czyhającym w nieprzebytych ostępach. Leku na tyle rzeczywistego, że ludzie gotowi byli zapłacić za opisy zaklęć odczyniających złe uroki i listę artefaktów niezbędnych do odstraszania złego podczas wędrowania przez góry. Spiski można było ponoć kupić na rynkach wielu ówczesnych miast obok krucyfiksów i innych dewocjonaliów. W tym miejscu nie sposób wręcz nie zacytować za Janem Alfredem Szczepańskim, autorem m.in. artykułów dla czasopisma PTT „Wołanie”, fragmentu jednego z najbardziej znanych spisków napisanego w XVIII w. przez niejakiego Michała Hrosieńskiego, zatytułowanego „Opisanie ciekawe gór Tatrów za Nowym Targiem, na cały świat słynących, wszelkimi klejnotami i bogactwem ozdobionych". Imć pan Hrosieński daje w nim między innymi wskazówki co do ekwipunku należytego do poszukiwania skarbów w Tatrach, a obok kompasu, lornetki i haków stalowych wymienia „…różne świątobliwości, czyli dewocje, jako to świecę gromniczną, palmę, dzwonek loterański, wodę święconą Trzech Królów i krydę święconą, mirę, ziółka święcone do kadzenia, szpagat nasmarowany wężowym sadłem, zmieszanym ze szczupakową żółcią, bo od tych dwóch tłustości duchowie uciekają.”[3] Wynika stad jednoznacznie, że poszukiwaczy skarbów musimy zaliczyć do grona pionierów górskiego wędrowania. Musiało też być ich całkiem sporo, jeśli istniało zapotrzebowanie na pisanie tego typu niedorzeczności.
My jednak chcielibyśmy poznać początki eksploracji turystycznej, a więc takiej, gdzie ludzie przemieszczali się dobrowolnie i tymczasowo, bez przyczyn ekonomicznych. Jako, że miejsca uświęcone od zarania dziejów przyciągały ludzi, to prawdopodobnie pierwszych turystów beskidzkich można by poszukać wśród pielgrzymów przybywających do miejsc kultu usytuowanych u podnóża gór, takich jak Ludźmierz, Dębno, Szczyrzyc lub też Stary Sącz. W takim ujęciu za początek turystyki w górach należałoby przyjąć wiek XIV, a może nawet XIII biorąc pod uwagę datę powstania pierwszego Ludźmierskiego kościoła, także orientacyjny czas budowy kościoła w Dębnie oraz rok ufundowania przez księżną Kingę dwóch starosądeckich klasztorów - sióstr klarysek i ojców franciszkanów. Choć zapewne ówczesne pielgrzymki nie zawsze odbywały się całkowicie bezinteresowne – często chodziło przecież o wyjednanie pomyślności w jakichś ziemskich sprawach, wyproszenie zdrowia, a nawet  życia – to jednak jest wielce prawdopodobne, że niektórzy uczestniczyli w nich wyłącznie po to, żeby zobaczyć i poczuć, a potem ewentualnie opowiedzieć lub opisać.
Jako pierwszych turystów źródła historyczne wymieniają często możnych i właścicieli ziem karpackich, którzy wizytując swoje dziedziny zapuszczali się od czasu do czasu także w najwyższe partie gór. Byli wśród nich i tacy, którzy wychodzili w góry dla czystej przyjemności, wyłącznie dla zaspokojenia ciekawości, chęci poznania i bezinteresownie, czyli prawdziwi turyści. Pierwszą osobą zapisaną w archiwaliach, którą posądzić można o bezinteresowne – turystyczne poznawanie gór była niejaka Beata Łaska (1515 – 1576), córka kasztelana wojnickiego i podskarbiego koronnego, Jędrzeja Kościeleckiego, która w dniach 10 – 11 czerwca 1565 roku obyła podróż z Kieżmarku, prawdopodobnie do tatrzańskiego Zielonego Stawku Kieżmarskiego
[4]. Romantyzmu dodaje tej wycieczce fakt, że niedługo potem pani Beata zostaje uwięziona przez swojego męża, wojewodę sieradzkiego Olbrachta Łaskiego i pozostaje w zamknięciu praktycznie aż do śmierci w roku 1576. Prawdopodobnie była to jej ostatnia górska wycieczka. Podobną wycieczkę krajoznawczą odbył  w 1806 roku arcyksiążę Węgier Józef Habsburg (1776 – 1847), wspinając się ze swoją świtą na szczyt Diablaka[5], na pamiątkę czego do dziś można tam podziwiać stosowny obelisk. Podobnie rzecz się miała w przypadku Ludwika Anhalt – Coethen’a, księcia pszczyńskiego, który 14 sierpnia 1810 r. wybrał się w towarzystwie księdza Jana Rakowskiego na Baranią Górę[6]. Efektem tej wyprawy był jeden z pierwszych pisemnych opisów wycieczki beskidzkiej, który zamieszczony został później w książęcym pamiętniku.
Diablak. Pamiątka po arcyksięciu.
fot. Autor
Widok z Baraniej Góry. Książe Pszczyński podziwiał zapewne podobny.
fot. Autor
W poszukiwaniu początków prawdziwej turystyki beskidzkiej, związanej z samymi górami, z przemierzaniem gór dla ich walorów naturalnych i piękna krajobrazu, z przyczyn wyłącznie poznawczych, należy cofnąć się do wieku XVII – w przypadku Beskidów Wschodnich, lub do przełomu wieków XVIII i XIX dla Beskidów Zachodnich, kiedy to w górach zaczęli pojawiać się pierwsi kuracjusze. Początkowo przybywali tutaj wyłącznie dla podleczenia zdrowia, ale dość szybko zaczęli przekonywać się o zaletach górskiego krajobrazu. Najpierw trzymali się blisko dolin, a wysiłek związany ze zdobywaniem szczytów raczej nie był dla nich perspektywą zbyt zachęcającą. Nie było także zachęty ze strony górali, którzy jeszcze nie rozumieli jak olbrzymie możliwości ekonomiczne niesie za sobą ruch turystyczny. Dopiero w pierwszej połowie XIX w. pojedynczy turyści, niesieni falą romantycznych uniesień tamtego okresu, zaczęli stopniowo odkrywać głównie tatrzańskie, ale także  beskidzkie szczyty. Szukając w romantycznym krajobrazie górskim piękna, a w przypadku twórców literackich także natchnienia, penetrowali coraz głębiej szczytowe partie górskie wynajmując jako przewodników miejscowych gospodarzy – głównie pasterzy – dając w ten sposób przyczynek do późniejszej działalności przewodnickiej. Chyba najbardziej znanym przykładem takiego właśnie turysty - romantyka i prekursora był Seweryn Goszczyński, jeden z twórców polskiego romantyzmu, który przemierzał beskidzkie i tatrzańskie ostępy, opisując wrażenia w swoich dziełach literackich. W 1832 roku gościł w majątku Tetmajerów w Łopusznej. Mieszkając tam przez kilka miesięcy, zapuszczał się wielokrotnie w  najwyższe partie Gorców, czego efektem były pierwsze gorczańskie opisy w literaturze polskiej zawarte w utworach „Sobótka” i „Dziennik podróży do Tatrów”[7]. Jemu zawdzięczamy zawarty tam między innymi pierwszy opis Gorców: „… Góry Łopusznej (mowa o Gorcach) składają się z licznych garbów mniej ostrych, lub krągłych, lub płaskich, miedzy któremi snują się doliny, parowy, wąwozy, mniej więcej głębokie, niektóre bezwodne, inne ożywione potokami; przez nie tworzą się odziane wzgórza czyli szczyty, a każdy szczyt z własnem wijem nazwiskiem. - Między takiemi szczytami w górach Łopusznej są znaczniejsze: Centyrz, Magóra, Wielka – góra, Turniska, Groń, Wyżnia, Ciaski, Kluczki.” Mamy tutaj także opis szczytu Kluczki – jak dawniej miejscowi nazywali dzisiejszy Turbacz - i rozpościerającej się wtedy z niego panoramy: „Kluczki są jednem ze szczytów w paśmie północnym Łopusznej i najwznioślejszy w tej okolicy. […] Szczyt jest dosyć przestronny, w niektórych miejscach ocieniony drzewami, w największej części odkryty. Widok z niego  na wszystkie strony przecudny, obszarem który zajmuje i bogactwem rozmaitości. Można to pojąć, wyobraziwszy sobie wysokość której nie ma równej w jednych promieniach na kilka mil, w innych na kilkanaście, a w innych Bóg wie jak daleko – gdzie granicą widokresu jest granica siły ludzkiego oka.”[8] Dziś nie znajdziemy już na szczycie Turbacza takich widoków. Właściwie nie znajdziemy żadnych, z wyjątkiem może widoku lasu zarastającego dookoła.





Szczyt Turbacza (Kluczki). Dziś już zarośnięty lasem.
fot. Autor

         Opowiadając o najznamienitszych turystach – pionierach  tamtego okresu, najbardziej zasłużonych dla poznania Beskidów, trzeba bezapelacyjnie wymienić nazwisko Wincentego Pola (1807 – 1872), absolwenta filozofii Uniwersytetu Lwowskiego, poety i geografa w jednej osobie, człowieka który umiłowanie do wędrówek (zwłaszcza górskich) połączył z pasją naukowca i badacza. Jego zasługi w naukowym poznaniu polskich gór były tak znaczne, że pomimo iż był samoukiem w tej dziedzinie, zostaje w 1849 roku mianowany profesorem nadzwyczajnym geografii, obejmując jednocześnie katedrę geograficzną Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jako badacz w sposób naukowy opisuje środowisko geograficzne  Beskidów między innymi w pracy z roku 1851 zatytułowanej „Rzut oka na północne stoki Karpat pod względem przyrodzenia[9].  Była ona wynikiem przynajmniej kilku znanych wypraw naukowych zorganizowanych przez Wincentego Pola i jego współpracowników w Beskidzie . Dla naszych potrzeb najbardziej interesująca będzie seria  wypraw  zorganizowanych wspólnie z botanikiem Janem Kantym Hiacyntem Łobarzeskim, w czasie których badacze przemierzyli całe Beskidy, od źródeł Wisły aż do źródlisk Białego i Czarnego Czeremoszu. Wyprawy te odbyły się w latach 1840 – 1843[10], a ich efektem był pierwszy naukowy opis środowiska geograficznego łańcucha beskidzkiego w ujęciu całościowym – zarówno w jego zachodniej, jak i wschodniej części. Oto co odnaleźć tam można w interesującym nas temacie.
„…W całej obszerności swojej uważane, zajmują pasma Karpat na długość przestrzeń 120 mil i poczynają się około Brzetysławy (Preszburg) na zachodzie po lewym brzegu Dunaju, a przeciągnęły się aż po ostatni jego wyłom, pod Rżowę (Orsowę) na wschód wielkim łukiem, który jest ku północy wydany łagodnie, a ku południowemu zachodowi rozwarty szeroko. […] Obszar całego pasma Karpat, zajmuje około 2,300 mil kw;” Skoro jednostki miary podawane w ówczesnych tekstach to mile pruskie równe ok. 7,5 kilometra, to widać tutaj dużą różnicę w stosunku do dzisiejszego pojmowania wielkości Karpat. 120 mil równe jest ok. 900 km, tymczasem dziś wiemy, że łuk Karpat ciągnie się na długości ok. 1300 km. Dla porządku dodać trzeba, że wysokości podawane były wtedy przez polskich autorów najprawdopodobniej w stopach galicyjskich tzw. lwowskich, równych 29,77 cm. „… Beskid poczyna się na zachodzie od gór Bielaw na którym panuje czubałek Łysej góry, a właściwiej jeszcze od przecznicy Gór Jabłonek. […] Cały ten łuk gór od źródeł Wisły do źródeł Bystrzycy złotej zajmuje na długość około 80 mil. […] Po obu ostatecznych końcach jego wzniosły się na zachodzie i wschodzie góry najwyżej: na zachodzie naprzeciwko Tatrów, a na wschodzie naprzeciw Hal rodneńskich, czyli pasma gór, Jnieu, które już leży w Siedmiogrodzkiej ziemi. […] tedy wypada rozróżnić, raz, sam grzbiet graniczny od ościennych, pobocznych pasem i łańcuchów, a po wtóre, pochyłość bałtycką od czarnomorskiej. Na grzbiet bowiem Beskidu przypada europejski dział wodny od źródeł Wisły do źródeł Sanu.” Opisy tak rozległych obszarów były w tamtych czasach niezmiernie rzadkie, a obszerna wiedza w skali makro dostępna często jedynie kręgom wojskowym, pilnie strzegącym swych tajemnic. Weryfikacja danych możliwa była najczęściej jedynie poprzez  własne obserwacje terenowe. „…Najwyżej wzniosła się nad obszar Czarnego lasu Czarna Hora w 9ciu oddzielnych szczytach, około źródeł Prutu i białej Cissy. Od niej przechodzi ku południowi równy grzbiet kraina kosodrzewu ku Granicznemu Rozdzielu które z dawna nazwano Rozrogiem, - to rozdziele jest właściwie węzłem łączącym płytkiem łęgami oddzielne gniazda lub pasma gór Bukowiny, Pokucia, Węgier, Siedmiogrodu i Multan; - a kiedy dotychczas ciągnęły się do granicznego grzbietu po obydwu stronach jednostajnie: zwichrza się tu nagle rzeźba gór na tem rozdzielu, i góry rozchodzą się stąd w różnych kształtach i ku różnym okolicom świata. Na szczyt góry Cyfy przypada to rozdziele…” Pol opisał tutaj miejsce, które nazwane będzie później na jego cześć Rozrogami Wincentego Pola, gdyż dotarł tam w swoich badaniach i jako pierwszy je opisał. Stanowiło ono latach 1478 -1792 oraz 1918 – 1939 najdalej na południowy – wschód wysunięty punk Polski. Chodzi o obniżenie w okolicy przełęczy Beskid w rejonie Hnitessy (1769) w Górach Czywczyńskich.
Nie ma pewności czy badacze przemierzyli całość beskidzkich gór grzbietami, ani też jakich dokładnie dróg się trzymali, jednak można ich z czystym sumieniem uznać za pierwszych znanych z imienia turystów, którzy zmierzyli się z ideą przejścia całych Beskidów zgodnie z późniejszą koncepcją Głównego Szlaku Karpackiego.
Wincenty Pol nie był jednak pierwszym badaczem, który zapuszczał się w polskie góry dla poznania ich walorów przyrodniczych.   Wcześniej od niego czynił to Stanisław Staszic (1755 – 1826), uczony, działacz oświatowy, polityk, jedna z najwybitniejszych postaci okresu oświecenia w Polsce. Traktował on wędrówki górskie jako element poznawania krajobrazu ojczyzny, istotny z punktu widzenia naukowego, ale także patriotycznego - w zniewolonym przez zaborców kraju. Nauki geograficzne i przyrodnicze płynące z takich wędrówek miały przyczyniać się poprawy świadomości społeczeństwa i odrzucenia dawnych zabobonów i legend dominujących w ówczesnym postrzeganiu gór. Staszic odwiedzał Beskidy jeszcze pod koniec XVIII wieku, ale najbardziej znaną  jego bytnością tutaj było wyjście na Babią Górę 1 sierpnia 1805 roku oraz dotarcie stamtąd przez Spytkowice, dolinę Raby i grzbiety gorczańskie aż do Czerwonego Klasztoru w Pieninach. Wycieczka ta przeszła do historii turystyki jako początek tatrzańskiej wyprawy naukowej, która zwieńczona została pierwszym polskim wejściem na Łomnicę 21 sierpnia 1805 roku. Właśnie na Łomnicy Staszic rozłożył obozowisko, uznane później za pierwszy w dziejach turystyki polskiej świadomie zaplanowany górski biwak. Jego obserwacje przyrodnicze gór i ich otoczenia zawarte zostały między innymi w dziele
O ziemiorództwie Karpatów i innych gór i równin Polski"  z 1815 roku. Staszic dociera w Beskidy 36 lat przed Polem i tą różnicę czasu daje się odczuć w jego opisach. Wyraźne są nie tylko różnice językowe – słychać w nich więcej archaizmów w składni i słownictwie – ale także merytorycznie są nieco uboższe i bardziej ogólnikowe.
„…Łańcuch ciągnący nad Pokuciem, robi Bieszczady; dalei, gdzie Dunajec, Biała i Raba rżną sobie koryta są Beskidy. A wychodzące z nich ramię do Moraw, przezwano Bielawskimi góry. Inne zaś pasy, inne odnogi, jako to w Śląsku, jako w Saxonij, w Serbij, w Bułgaryj, w Bośnij, w Dalmacyj, najczęściej noszą nazwisko narodów, które na nich osiadły.” Odczuć da się także mocniejsze nastawienie patriotyczne: „…Przez Karpaty bowiem był wielki ślak nawału do Europy tei Azyatyckiej dziczy; której, gdy wstrzymać nie zdołały, ani gór przepaści, ani sterczące granitów ostrze; mężny ród naszych ojców, tam stawiał im tamę, albo śmierć…Na tym ślaku, sam, przez kilka wieków, odpychał od Europy barbarzyństwo; i sam zachował od powszechnego wyrżnięcia, albo od zbisurmanienia, Europeiskie narody, tak nam w nieszczęściu na wdzięczność nie pomne!
[11]...
Do wymienionej dwójki naukowców należy dołączyć także
Ludwika Zejsznera (1805 – 1871) - wybitnego geologa (m.in. był autorem pierwszej szczegółowej mapy geologicznej Tatr wydanej Berlinie w 1844 roku), pasjonata etnografii, miłośnika kultury góralskiej; który podobnie jak Staszic i Pol zapuszczał się wielokrotnie na wędrówki po górach, głównie Tatrach i Terenach podgórskich Beskidów i Podhala. Obok wielu dzieł z dziedziny geologii, a w szczególności mineralogii, napisał kilka ciekawych prac opisujących środowisko geograficzne a także zagadnienia etnograficzne regionów, które w swoich badaniach odwiedzał. Nas najbardziej zainteresują „Podróże po Beskidach czyli opisanie części gór karpackich zawartych pomiędzy źródłami Wisły i Sanu” – praca wydana w roku 1848 – oraz „Podróż do źródeł Wisły” z 1950 roku, opisująca wyprawę odbytą rok wcześniej.  Zwłaszcza pierwsza z nich przynosi ciekawe dla nas zapisy o Beskidach.
„[…] Część Karpat naprzeciw Krakowa leżącą, pomiędzy ujściem Raby a Jabłonką w Górnym Szlązku zawartą, nazywają geografowie Beskidami. Lud nie zna tej nazwy, tylko pojedyncze góry Beskidem mianuje. Prawie w końcu zachodnim tego pasma, leży najwyższa massa gór, zwana Babią Górą, przechowująca na swym szczycie długo śniegi, kiedy już powiew wiosny okrywa kwiatami dolinę Wisły.[…] Długie grzbiety różnej wysokości, pospolicie bardzo pozbliżane, dzielą bystro spadające rzeki i strumienie, a za ich biegiem ciągną się długie wioski; boki gór pokrywają czarne lasy świerkowe, rzadko gdzie kawałek uprawnej roli w dolinach, pospolicie na mnij spadzistych pochyłościach. Mieszkaniec ich uważa się za zupełnie odmiennego od wieśniaka na równinach. Jakąś wrodzoną nienawiść czują do siebie te dwa plemiona, chociaż z jednego pochodzą szczepu i jednym mówią językiem. Taki to przeważny wpływ wywierają na człowieka stosunki geograficzne, i za niemi idące odmienne zatrudnienia.
[12] Słychać w tym opisie wyraźną nutę etnografa, ale uznać trzeba także staranność w opisywaniu zastanego krajobrazu. Razem z badaniami Wincentego Pola i wcześniejszymi Stanisława Staszica prace Zejsznera stanowią zbiór pierwowzorów naukowego podejścia do zagadnień krajoznawczych, dotyczących polskich Beskidów. Wyznaczyły one kierunki dalszego rozwoju wiedzy i stały się naukową podstawą ruchu krajoznawczego, który w latach późniejszych przerodził się w zorganizowane struktury towarzystw turystycznych.
W epoce Oświecenia, chęć poznawania i umiłowanie ojczyzny pchało w wędrowanie po kraju wielu miłośników przyrody, którzy pozostawiali po sobie mniej lub bardziej szczegółowe relacje. Z historycznego punktu widzenia ciekawe o tyle, że rejestrowały nastroje i zainteresowania pierwszych turystów w początkach krajoznawstwa polskiego, a zatem turystyki górskiej także. Wspomnimy tylko kilku z nich :Żegota Pauli – etnograf, zbieracz pamiątek historycznych; Alfred Schoue (1812 – 1899)- podróżnik i rysownik, miłośnik górskich pejzaży; Feliks Jan Szczęsny Morawski (1818 – 1898)   - historyk, etnograf i malarz, kustosz zbiorów muzealnych Zakładu narodowego im. Ossolińskich. Wśród nich najbardziej barwną postacią był niewątpliwie  Bogusz Zygmunt Stęczyński (1814 – 1890) zapamiętany jako biedak wędrujący po świecie, prawdziwy włóczykij, zakapior, samouk krajoznawczy, rysownik, autor kilku ciekawych prac opisujących przyrodę, historię i zabytki odwiedzanych przez niego miejsc – między innymi „Tatry” z 1860 roku.
Dociekając historii turystyki, także w Beskidach, nie sposób pominąć w tym towarzystwie
Eugeniusza Arnolda Janoty (1823 – 1878) – księdza, nauczyciela geografii i historii, profesora gimnazjalnego, doktora filozofii, a nade wszystko pasjonata Tatr. Człowieka wielce zasłużonego dla popularyzacji turystyki tatrzańskiej, pierwszego zdobywcę Świnicy (22 lipca 1867), a także Wołoszyna i Koziego Wierchy w tym samym roku. Jest także pierwszym znanym zdobywcą Granatów (19 września 1867)[13] . W 1866 roku wydał pracę zatytułowaną „O potrzebie ochraniania zwierząt pożytecznych”, która jako pierwsza wśród polskich publikacji poruszała zagadnienia ochrony przyrody – stad uznaje się go za prekursora w tej dziedzinie. Był również razem z Maksymilianem Siłą Nowickim, zoologiem, profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego współautorem pierwszej ustawy obejmującej ochroną świstaki i kozice tatrzańskie – weszła ona w życie w 1868 roku. Jednak z punktu widzenia turysty beskidzkiego, najistotniejszy będzie fakt opublikowania w 1860 w Krakowie pierwszego polskiego przewodnika turystycznego, jego właśnie autorstwa. Nosi on tytuł „Przewodnik w wycieczkach na Babią Górę, do Tatr i Pienin” i stanowi pierwszą pracę tak kompletną w wiedzę krajoznawczą i jednocześnie pełną wskazówek dla przyszłych wędrowców. Charakteryzuje go niespotykana do tej pory ścisłość i systematyka w podawaniu informacji topograficznych i przewodnickich[14]
. Oprócz opisów Tatrzańskich ścieżek znajdziemy tutaj także, wielce ciekawe z naszego, współczesnego punktu widzenia, opisy górskich miejscowości a nawet dojazdu w góry z Krakowa ówczesną „zakopianką” :” …Droga z Krakowa do Zakopanego, wsi u samych stóp Tatr nowotarskich położonej i od wschodniego i zachodniego ich krańca niemal równo oddalonej, wynosi 141/4 mili. Tylko na niewielkiej przestrzeni między Głogoczowem i Jawornikiem powyżej Myślenic wynoszącej milę, potem między Lubniem a Krzeczowem 6/8 mili, jest ona w czasie słoty niewygodna, tam oślizła i błotna, tu potokami górskimi przerzynana, zresztą wszędzie dobra. …”. Dla zobrazowania dokładności jego opisów przytoczyć można przedstawienie niewielkiej podówczas wsi Rabka leżącej na trasie ku Tatrom: „…5/8 mili od kościółka św. Sobestyana leży nad Rabą wieś Rabka z kościołem parafialnym fundowanym około roku 1557 podobno także przez wspomnianego wyżej Wawrzyńca z Melsztyna Spytka Jordana (zm. 1568). Przed r. 1634 kościół ten spłoną. Wyniesie n.p.m. 1547 st. Na wschód od tej wsi ku wiosce Słonem zwanej, leżącej nad potokiem Słonką, jest sześć źródeł wody słonej, jodowo bromowej żelezistej, od niepamietnych czasów od górali Beskidowych na gubienie woli używanej, lecz za doniesieniem jakiegoś lekarza 1813 z rozkazu rządu kamieniami zawalonych i strzeżonych by wody nie brano. […]Według poszukiwań, przez prof. Dra Skobla i A. Alexandrowicza w r. 1858 przedsięwziętych ciepłota tych źródeł wynosi + 12oC., ciężar gatunkowy niejednakowy; funt wody jednego źródła okazał 126,41, drugiego 177,6 ziarn pierwiastków leczniczych (chloru, jodu i bromu, węglanów alkilowych, żelaza i trochę wapna, prócz kwasu węglowego)…” Tak dokładny, jak na owe czasy, opis miejsca, które nie jest przecież głównym tematem opracowania, świadczy o dużej dbałości o szczegóły i staranności dzieła. Beskidów w przewodniku tym raczej niewiele, ciekawa jest natomiast ich definicja: „[…] Tak nazwali geografowie polscy, a za nimi nowsi niemieccy lesiste pasma wielkiego łuku gór karpackich położone między źródłami Beczwy w Morawii i Sanu, składające się głównie z piaskowca karpackiego. Jest to atoli nazwa książkowa; lud jej nie zna.” Beskidy pojawiają się również jako etap do przebycia w drodze do Tatr, oraz za przyczyną opisu Babiej Góry: „ […] Jest to najwyższy szczyt w Beskidach (5448 st.), a widok z niego daleko rozleglejszy, mianowicie na zachód, północ i wschód, aniżeli z szczytów tatrzańskich. […] Sama wycieczka na Babią Górę […] wymaga niemal całego dnia, i tak należy urządzić się, aby wyruszywszy wczas do dnia, przed wschodem słońca być na szczycie. Widok wschodzącego słońca i oświecenie szczytów tatrzańskich i Babiej Góry, podczas gdy do wiosek w przyległych dolinach promienie słoneczne zazierają nieraz o całe 30 minut później, chce być widzianym, nie opisanym.” Trudno o lepsze „opisanie” babiogórskiego wschodu słońca.


Widok z Babiej Góry na wschód.
fot. Autor


Za prekursora i pierwszego popularyzatora ruchu turystycznego w Beskidów Zachodnich uznaje się powszechnie Hugo Zapałowicza (1852 – 1917) – z zawodu prawnika, z zamiłowania botanika i miłośnika Beskidów, ze szczególną atencją dla masywu Babiej Góry. Jego losy potoczyły się tak, że dane mu było budować turystykę  zarówno w rejonie Babiej Góry, jak i w Beskidach Wschodnich. Najpierw, wiedziony potrzebą zatrzymania germanizacji ruchu turystycznego w polskich Beskidach, zakłada 14 maja 1905 roku oddział babiogórski Towarzystwa Tatrzańskiego z siedzibą w Makowie. Aby przełamać monopol niemieckiej organizacji turystycznej Beskidenverein, wyznacza pierwsze polskie szlaki beskidzkie (1906), a następnie – jeszcze w tym samym roku - doprowadza do wybudowania pierwszego polskiego schroniska w Beskidach Zachodnich, pod Babią Górą na Markowych Szczawinach – jego otwarcie nastąpiło 15 września 1906 roku. Po przeprowadzce do Lwowa w 1908 roku podejmuje badania botaniczne w Karpatach Wschodnich. Idąc śladami Wincentego Pola organizował wyprawy naukowe w Beskidy Wschodnie a nawet dalej, w Karpaty Marmaroskie. Jego publikacje to głównie prace poświęcone florystyce gór. Dla przykładu wymienić należyRoślinność Babiej Góry pod względem geograficzno-botanicznym" wydana w 1880 roku, oraz Roślinna szata gór Pokucko-Marmaroskich” z roku 1889. Hugo Zapałowicz był jednym z tych szczęśliwców, którzy swoje pasje naukowe łączyli z pasją do gór, a jego badania przyczyniły się w istotny sposób do poszerzenia wiedzy krajoznawczej o Beskidach. Za zasługi te został w 1913 roku nagrodzony mianem honorowego członka Towarzystwa Tatrzańskiego. W 1925 roku jego imię otrzymuje Schronisko PTTK na Markowych Szczawinach[15].


Markowe Szczawiny.
Pierwsze schronisko w polskich Beskidach Zachodnich
.
fot. Autor







 




[1] Dzieje turystyki w Beskidzie Śląskim, w: Beskid Śląski – przewodnik”; Oficyna Wydawnicza Rewasz, Pruszków 2007
[2] Władysław Krygowski, „Zarys dziejów polskiej turystyki górskiej”, Sport i Turystyka, Warszawa 1973.
[3] Jan Alfred Szczepański, „Tatry lat dawnych - Odkrycie i zdobycie Tatr”, w: „Wołanie” Nr. 26, Kraków 2002.
[4] Józef Nyka, „Beata Łaska - pierwsza turystka tatrzańska, w: "Wierchy" R. 29 (1960),  Kraków 1961
[5] Turystyka i polityka, w: „Beskid Żywiecki - przewodnik”; Oficyna Wydawnicza Rewasz,  Pruszków 2006
[6] Dzieje turystyki w Beskidzie Śląskim, w: Beskid Śląski – przewodnik”; Oficyna Wydawnicza Rewasz, Pruszków 2007
[7] Gorczańskie tematy, w: „Gorce – przewodnik”; Oficyna Wydawnicza Rewasz, Pruszków 2004
[8] Seweryn Goszczyński, ”Dziennik podróży do Tatrów, Nakładem B. M. Wolffa, Petersburg 1853.
[9] Wincenty Pol, „Rzut oka na północne stoki Karpat i przyległe im krainy, Kraków 1851.
[10] Władysław Krygowski, „Zarys dziejów polskiej turystyki górskiej”, Sport i Turystyka, Warszawa 1973
[11] Stanisław Staszic, „O ziemiorództwie Karpatów, i innych gór i równin Polski, Drukarnia Rządowa, Warszawa 1815.
[12] Ludwik Zejszner „Podróże po Beskidach czyli opisanie części gór karpackich zawartych pomiędzy źródłami Wisły i Sanu”, 1852.
[13] Władysław Krygowski, „Zarys dziejów polskiej turystyki górskiej”, Sport i Turystyka, Warszawa 1973
[14] Eugeniusz Arnold Janota, „Przewodnik w wycieczkach na Babią Górę, do Tatr i Pienin”, Nakładem Juliusza Wildta, Kraków 1860.
[15] Katarzyna Turska. „Hugo Zapałowicz”, Vademcum Górskie COTG, www.cotg.pttk.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz