piątek, 3 lutego 2017

Koninki - Turbacz - Koninki. Kronika





Skoro opis przejścia najdłuższego w Beskidzie szlaku mam już za sobą, czas  przyjrzeć się ścieżkom, które kluczą wokoło czerwonego, niechybnie wpadając na niego prędzej czy później. Sieć znakowanych szlaków jest przecież u nas tak rozbudowana, że możliwości penetracji beskidzkich ostępów ogranicza w zasadzie tylko wyobraźnia, no i zdrowy rozsądek rzecz jasna. Wprawnego oka wymaga znalezienie takiego zakątka w naszych górach, który został by przez znakarzy pozostawiony bez opieki. Ponad 4,5 tysiąca kilometrów szlaków powinno zaspokoić nawet najbardziej zapalonych wędrowców, a jeśli komuś jeszcze mało, zawsze może chwycić za kompas i wędrować na azymut. Inspiracji do wędrowania i opisywania nie powinno zatem zabraknąć, a martwić może w tym względzie jedynie brak wystarczającej ilości czasu, aby to wszystko ogarnąć. Ale na to już wpływu nie mamy – czas ma to do siebie, że nigdy nie wiadomo, ile go dostaniemy.
Przez chwilę zastanawiałem się, czy opisywać swoje wędrówki zgodnie z jakimś szczególnym schematem, czy puścić to na żywioł. Doszedłem do wniosku, że skoro smak górskiej przygody jest raczej romantyczny niż pragmatyczny, to wszystko wokół tego powinno odbywać się spontanicznie. Dlatego też kroniki przejść pojawiać się będą bez większego ładu, z różnych miejsc i z różnych okresów czasu. Jedyną regułą powinna być rzetelność w opisywaniu tego, co widziałem. Być może jakaś całość wyłoni się z tego dopiero po pewnym czasie, gdy ślady wędrówek pokryją odpowiednio duży obszar Beskidów. Na przewędrowanie całości jednak nie będę liczył. Wszak Beskidy to przeszło 40 000 km2,a w zanadrzu tylko jedna para nóg. Dobre chęci mogą nie wystarczyć.
Koninki - Turbacz - Obidowiec - Tobołów - Koninki

Jeśli chodzi o górskie wędrowanie, to należę do ludzi o typie niedźwiedziowatym. Ale bynajmniej nie ze względu na posturę, siłę, czy cechy charakteru. To raczej w typie barana. Chodzi raczej o zwyczaj hibernowania na zimę. Gdy tylko dni skrócą się już odpowiednio i pierwsze liście opadną na szlaki, odwieszam buty na kołek i zwijam się pod koc. Nie znoszę zimna i zupełnie nie wyobrażam sobie, bym między listopadem a marcem dobrowolnie opuścił swoje legowisko i powędrował w góry. Jeśli ktoś lubi wymrażać sobie tyłek - to jego sprawa. Mnie wystarczy świadomość, że niedługo przyjdzie wiosna i znowu wyjdę z domu. Od gór też trzeba kiedyś odpocząć, a skoro tak, to najlepszą porą jest zima.
Kiedyś owszem, zdarzało się wędrować  i w zimie – nawet bardzo mroźnej - ale były to czasy kiedy fantazja unosiła w różne strony bez względu na porę roku. Byli też  ludzie, którzy potrafili wyciągnąć z domu, nawet w najgorszą niepogodę, bo i pogoda nie miała wtedy dla nas najmniejszego znaczenia. Dzisiaj regułą stało się zimowe hibernowanie i tylko siłowa interwencja z zewnątrz może zmusić mnie wtedy do wędrowania.
Prawdą jest też, że wszystkie reguły mają swój wyjątek. I taki właśnie wyjątek wystąpił pewnego listopadowego  poranka, kiedy to nie wiedzieć czemu wygrzebałem się spod koca i ruszyłem na szlak. Coś mi powiedziało, że jednak te buty na kołku to trochę za wcześnie zawisły i kazało iść. Nie wiem co to było – może jakiś szósty zmysł - ale okazało się, że miało rację. Tak bajecznej scenerii jak wtedy  ani wcześniej, ani później w górach nie widziałem. Wymarzłem, ale jesienne kolory i powietrze przejrzyste jak nigdy przedtem zrekompensowały całkowicie wszelkie niedogodności, pokazując góry jakich nie znałem.


Jesienna buczyna w Koninkach.
fot. Autor
Link do poprzedniej kroniki Iwonicz - Smerek

Zasłyszałem gdzieś potem, że niedźwiedzie także budzą się czasami w środku zimowego snu i wychodzą z gawry zupełnie nie wiadomo dlaczego. To by potwierdzało teorię, że coś z niedźwiedzia jednak mam. Poza tym lubię miód.

Na późnojesienne wędrowanie wybrałem Gorce. Może dlatego, że to najbardziej znane mi rewiry i dzięki temu najłatwiej było mi się przełamać. A jeśli Gorce, to trudno nie zahaczyć o Turbacz, skoro tkwi w samym środku na skrzyżowaniu prawie wszystkich szlaków. Uznałem, że najbliżej będzie z Koninek, a dalej to się zobaczy, w zależności od pogody i ubytku sił.
Mroźna noc spowodowała, że wyruszyłem dosyć późno. Na parkingu w Koninkach byłem dopiero w pół do dziesiątej, a jak na moje standardy to już prawie wieczór. Zwykle o tej porze jestem już na grzbiecie i zbliżam się do wyznaczonego szczytu. Najwyraźniej złamanie jednej reguły pociąga za sobą naruszenie kolejnych?
Szlak niebieski, którym będę się na razie poruszał, to jeden z najstarszych szlaków w okolicy, wyznakowany jeszcze w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Na odcinku z Koninek prowadzi zasadniczo wzdłuż doliny potoku Turbacz, najpierw jego korytem, a na ostatnim odcinku grzbietem ograniczającym dolinę od zachodu. Wyłamuje się tylko raz, kiedy to około 500 metrów powyżej polany Hucisko wspina się stromo na północne stoki Średniego, doprowadzając na Suchy Groń (1043 m). Warto też wiedzieć, że odcinek ten jest tylko niewielkim fragmentem liczącego przeszło 142 kilometry szlaku biegnącego aż z Brzeźnicy u brzegów Wisły na Pogórzu Wielickim przez Kalwarię Zebrzydowską,  Jordanów, Luboń Wielki, Rabkę, Porębę Wielką, Turbacz, Łopuszną i dalej na Spisz przez Dębno, Nową Białą i Trybsz do Kacwina. Nie przejrzałem jeszcze wszystkich map, ale wygląda na to że jest to w naszych górach najdłuższy szlak poza czerwonym.  A jeśli tak, to mamy całkiem ciekawy temat  na przyszłe wędrówki.
Tymczasem porzucam swój samochód i ruszam z Koninek. Na początek trochę asfaltu na dojściu do ośrodka wczasowego o dźwięcznej nazwie Ostoja Górska.  Po prawej wyciąg krzesełkowy na Tobołów (994 m) dający możliwość wspięcia się na grzbiet bez konieczności pokonania podejścia (o ile działa). Na razie zmierzam w przeciwnym kierunku, a na Tobołów dotrę dopiero na koniec, gdy zamknę kółko. Miejsce w którym szlak skręca w lewo na prawy brzeg Turbacza to południowy skraj Polany Hucisko. Jej nazwa to ponoć pamiątka po dawnej hucie szkła, która działała tutaj w pierwszej połowie XVIII w. Tam gdzie kończy się asfalt, na wprost prowadzi ścieżka spacerowa zagłębiająca się w lasy na północnych zboczach Obidowca i dalej od północy na Tobołów. Niebieski odbija jednak w lewo, a ja posłusznie idę za nim, zagłębiając się w teren Gorczańskiego Parku Narodowego. Po kilkuset metrach polana Oberówka. Pamiętam to miejsce jeszcze z lat osiemdziesiątych, kiedy przyjeżdżaliśmy tutaj rodzinnie połazić po lesie albo zwyczajnie posiedzieć nad rzeką. Wtedy była tu wyłącznie zielona murawa, oddzielone kamieniami miejsce na ognisko i nieformalne pole biwakowe.


Biwak na Oberówce
fot. Autor

Teraz cały teren wyrównano, odgrodzono, poustawiano ławki , kosze na śmieci i tablice informacyjne, a na środku postawiono szałas biesiadny. Niby ładnie, czysto i estetycznie, ale dla mnie to już nie to samo. Nie ma już trawy po pachy, gdzie chowałem się przed bratem, ani bajora w którym moczyłem nowiutkie trampki, na przekór matczynym napomnieniom. Powyżej wschodniego skraju polany, nieco po lewej, na skarpie niewielka platforma widokowa z której wczesną wiosną można fotografować dywany krokusów porastających łąkę poniżej.
Wygodna droga leśna poprowadzi mnie jeszcze jakieś 500 metrów w górę potoku, po czym szlak niebieski wykręci raptownie o prawie 180o w prawo, by rozpocząć długie i mozolne podejście w kierunku Suchego Gronia (1043 m). I od tego miejsca następuje pozytywny zwrot akcji. Po pierwsze, wysiłek jaki muszę włożyć w pokonanie coraz bardziej stromego zbocza sprawia, że przestaję marznąć. Po kilkuset metrach ściągam nawet polara, który przestaje wyrabiać z oddawaniem wilgoci. Nie wiem, jakie przewyższenie jest na tym odcinku, ale na pewno zdecydowanie za duże. Po drugie, niebo klaruje się całkowicie, pozwalając słońcu operować po krajobrazie bez przeszkód. Sceneria robi się bajkowa dzięki kolorom, jakie specyficzne o tej porze roku światło słoneczne wydobyć może z zalegających dno lasu rudawo - czerwonych liści. Śniegu nie ma prawie w ogóle, więc czerwień konkuruje tutaj tylko z zielenią młodych iglaków wmieszanych w stary bukowy drzewostan. Czegoś takiego nie sposób dobrze opisać. Samemu trzeba zobaczyć.
fot. Autor

fot. Autor
 
Takie barwy będą towarzyszyć mi jeszcze przez następną godzinę, dopóki nie wzbiję się razem ze szlakiem powyżej granicy występowania buczyny czyli jeszcze gdzieś poniżej Suchego Gronia. Dalej zapanuje już ciemna zieleń boru świerkowego.
Na Szyję Turbacza wychodzę dwadzieścia minut po jedenastej, godzinę czterdzieści po wyjściu z Koninek. Z lewej dołączają znaki zielone prowadzące do Niedźwiedzia, Poręby Wielkiej i Olszówki. Ale jest to także alternatywny wariant powrotu do Koninek. Przy schodzeniu trzeba tylko nie przegapić odejścia w lewo ścieżki edukacyjnej „Na Turbaczyk”, znakowanej poprzeczną zielona linią. Żeby było łatwiej odchodzi od głównego szlaku dwa razy. Najpierw ok. 200 metrów poniżej zachodniego krańca szczytowej polany Turbaczyka (świetne widoki na cała Porębską dziedzinę z Beskidem Wyspowym w tle). Drugą szansę odejścia do Koninek znajdziemy przy północnej granicy Gorczańskiego Parku Narodowego, wygodną drogą leśną, którą podążają też znaki szlaku rowerowego.
Szyja Turbacza
fot. Autor

Na Szyi Turbacza kończy się teren dawnego rezerwatu „Turbacz”, który od 1927 roku chroni przed dewastacją lasy pomiędzy grzbietami Suchego Gronia, a Wierchu Spalone (1091 m) i Turbaczyka (1078 m). To dzięki niemu zarówno buczyna jak i górnoreglowe świerki są tutaj wyjątkowo dorodne.
Przekraczając granice rezerwatu opuszczam więc krainę lasów, lecz zaraz potem Gorce oferują w zamian coś innego, równie cennego. Na Czole Turbacza rozpoczyna się kraina największych i najwyżej położonych hal wypasowych, nie tylko w Gorcach, ale też w całym Beskidzie Zachodnim. Śmiem także twierdzić, że widokowo niedoścignionych. Pierwsza w kolejności to polana Czoło Turbacza, Jej najwyższy punkt sięga wysokości 1258 m n.p.m. a pierwotna powierzchnia to kilkanaście hektarów. Ponieważ nie prowadzi się na niej gospodarki wypasowej dzisiaj już niewiele z niej zostało. Większość zarasta świerkiem i borówczyną. Nie będę się rozpisywał na temat roślin tu występujących, bo kompletnie się na tym nie znam. Powiem tylko, że cała okolica obsypana jest cebulkami krokusów, które wczesną wiosną tak mocno urzekają płeć piękną i fotografów obu płci.
Hala Wzorowa
fot. Autor
Nieco poniżej schodzę na wyjątkowo rozległą Halę Turbacz. Przechadzałem się po niej wielokrotnie, ale po raz pierwszy jestem tutaj sam. W sezonie pełno tu turystów, a trawa przed koszeniem wysoka nawet po pachy – zwłaszcza w dolnej części. Teraz pusto i łyso. Niesamowite wrażenie potęguje ostre, krystaliczne czyste powietrze i równie kontrastowe światło słońca. Zdjęcia wyjdą pewnie przejaskrawione, ale przynajmniej będą się czymś różnic od innych.
Hala Turbacz
fot. Autor
Poniżej Czoła dochodzą z lewej żółte znaki z Lubomierza Rzek przez Kudłoń. To także jeden ze starszych i piękniejszych szlaków w okolicy. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na nieco inna ścieżkę. Schodząc żółtym nieco w dół, po około 300 metrach napotkamy drogę polną schodzącą z Czoła Turbacza, równolegle do naszej od północy. Kiedy przerzucimy się na nią, po około kilometrze osiągniemy kolejną gorczańską perełkę - Polanę Mostownica. Wysokość 1251 metrów i 16 hektarów powierzchni. Kto był, ten wie, że warto tam zajrzeć, zwłaszcza, że ludzi zdecydowanie mniej. Chyba tylko dlatego, że  ścieżka do niej nie jest znakowana. Idąc dalej na północ można tą samą drogą zejść do Koniny, bądź ścieżką rowerową do Koninek. Kolejny ciekawy wariant trasy.
Z Czoła Turbacza rozpościera się też jeden z ładniejszych widoczków na kolejną gorczańską polanę Wzorową. Tą samą, którą podziwiać można z okien w pokojach schroniska na Turbaczu. Aby do niej dojść, wystarczy stąd 30 minut spacerkiem. Kolejne hale z zapierającymi dech widokami znajdziemy nieco dalej, na Kiczorze (1282 m) – Hala Młyńska – i na Jaworzynie Kamienickiej (opis w kronice…). Tak więc w czasie jednodniowej wędrówki tylko w rejonie Turbacza zobaczyć można przynajmniej sześć dużych polan reglowych, które przez wielu uważane są za największą wartość kulturową i krajobrazową Gorców. To właśnie dla nich wielu ludzi rzuca miasto i rusza w góry.
Hale Wzorowa i Długa spod schroniska na Turbaczu
fot. Autor

Na Hali Turbacz – poza sama halą – można jeszcze odnaleźć kilka pamiątek po ludziach, którzy na nią zaglądali. Na progu skalnym pod Czołem Turbacza tablica upamiętniająca  ratowników górskich, na zachodnim skraju kamień pamiątkowy w miejscu śmierci jednego z krakowskich profesorów, a po przeciwnej, wschodniej stronie, mocno już podupadły pasterski szałas. Ale największa estymą cieszy się od lat miejsce, w którym ks. Karol Wojtyła odprawił dla turystów pierwszą mszę świętą stojąc przodem do wiernych. Działo się to w 1953 roku na 10 lat przed oficjalnym przyjęciem przez kościół tego zwyczaju. Niezorientowanych dziwić może nieco forma w jakiej upamiętniono ten fakt. Jest to ołtarz stylizowany na frontową ścianę szałasu. Rzecz w tym, że ksiądz Wojtyła odprawiał mszę w odrzwiach stojącego niegdyś na tym miejscu szałasu. Ołtarz postawiono w 2003 roku, a msze święte odbywają się tutaj do dziś.
fot. Autor

Po krótkim odpoczynku ruszam do schroniska aby zaspokoić apetyt, na inne niż wzrokowe doznania.  Opis schroniska popełniłem już we wcześniejszej kronice (Jaworzyna Kamienicka. Kronika), dlatego tutaj ograniczę się do stwierdzenia, że byłem, widziałem, zrobiłem parę zdjęć i poszedłem dalej. No może dodam jeszcze, że na ławeczkach przy wejściu do schroniska spotkałem pierwszych tego dnia ludzi. Wiem - jak na najbardziej oblegane miejsce w Gorcach mało wiarygodne. Ale zaskakująco prawdziwe. Przyszli przed chwilą we dwóch i zaczęli częstować się takim bezbarwnym płynem z małego metalowego naczynka, przypominającego nieco duży naparstek. Mówią, że to na rozgrzewkę i że trzeba mieć narąbane, żeby w taki ziąb wybierać się w góry. Po tych słowach też przyszła mi ochota się rozgrzać, ale brzęk kluczyków do auta zaalarmował mnie w porę.
Schronisko pod Turbaczem
fot. Autor
 
Dalej oczy poniosły mnie fragmentem Głównego Szlaku Beskidzkiego przez szczytową kopułę Turbacza w kierunku Obidowca. Ten fragment szlaku też już opisywałem (Korbielów - Krościenko. Kronika), więc powiem tylko, że byłem, widziałem, zrobiłem parę zdjęć i poszedłem dalej. Na Obidowcu, w miejscu gdzie szlak zielony schodzi na północ, jestem około drugiej.
Trochę zaczyna się robić ciasno z czasem, to efekt późnego wyjścia na szlak. Na szczęście do końca mam tylko niewiele ponad godzinę marszu, wiec przed zmierzchem powinienem zdążyć. Kolejny powód, żeby w góry wybierać się od wiosny do wczesnej jesieni. Potem trzeba gonić z wywieszonym jęzorem albo zaopatrzyć się w noktowizję.
Z początku zielony schodzi momentami dosyć karkołomnie z Obidowca na przełączkę pod Suchorą ( 1000 m). Na odcinku 500 metrów wytraca dobre 150 metrów w pionie. W rzeczy samej, lepiej tędy schodzić za dnia. Dalej wznosi się z powrotem, tyle że znacznie łagodniej, omijając Suchorę od wschodu. Chcąc przyjrzeć się bliżej pokracznej bryle, na wierzchołku trzeba odejść  200 metrów od szlaku w lewo, bardzo wyraźną, trudną do przegapienia drogą. Nagrodą jest widok w całej krasie jedynego w Polsce górskiego obserwatorium astronomicznego, oraz sąsiednich grzbietów odchodzących od kręgosłupa gorczańskiego na północ.
Obserwatorium na Suchorze
fot. Autor

  Budynek obserwatorium wzniesiony został w 1986 roku dla potrzeb Wyższej Szkoły Pedagogicznej (dziś Uniwersytet Pedagogiczny) w Krakowie i niestety jest niedostępny dla przeciętnego plecakowicza. Oglądanie gwiazd nie dla szaraków, chyba że ma się akurat przy sobie stosowny glejt od rektora.  Jeśli nie, trzeba się zadowolić widokiem betonowego klocka z blaszaną czapką kopuły, który w dodatku ogranicza widoki dookoła. Miejsce ciekawe o tyle, że jest to jedyne obserwatorium w całych Beskidach. Dawniej istniały jeszcze dwa. Pierwsze wybudowano na Lubomirze koło Myślenic, na wysokości 922 m w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Ponoć wsławiło się nawet odkryciem dwóch komet. Niestety spłonęło pod koniec wojny i nie zostało już reaktywowane. Drugie otwarto w lipcu 1938 roku na Popie Iwanie (2022 m) w Czarnohorze. Mimo, że było wtedy jednym z najnowocześniejszych w Europie wsławiło się głównie tym, że przez długie dziesięciolecia, aż do dziś, można podziwiać jego ruiny pozostałe po splądrowaniu przez bratnią armię ze wschodu, we wrześniu roku 1939. Wśród górskich łazęgów lepiej znane są pod przydomkiem „Biały Słoń”.
fot. Autor

Zwykle rozsiadam się wygodniej pod płotem obserwatorium dla opróżnienia plecaka z wszelkich dobroci i leniwego zapełniania żołądka. Zwykle w tym czasie poddaje się kontemplacji urokliwości gorczańskiego pejzażu. Widoki dziś równie urokliwe co zwykle, jednak na kontemplację nie pozwala ani czas, ani zimno dobierające się do mnie coraz łapczywiej. Trzeba uciekać w dolinę. Do górnej stacji wyciągu na Tobołowie jest stąd zaledwie kilometr.



fot. Autor

Pojawiam się tam około trzeciej, bez żadnej nadziei na podwózkę w dół. Wyciąg działa co prawda przez cały rok, ale jego działanie oczywiste jest jedynie w szczytach sezonów zimowego i letniego. Żeby przejechać się w okresach przejściowych trzeba liczyć na łut szczęścia w postaci na przykład grupy emerytów, która akurat obsługę wyciągu zamówiła sobie wcześniej. Jeśli nie, trzeba schodzić z buta. Można pójść zielonym wzdłuż grzbietu, tyle że schodzi się ponad kilometr poniżej parkingu. Najprościej i najszybciej jest wzdłuż wyciągu lub po trasie zjazdowej, ale z kolei wtedy trzeba liczyć się z innymi niedogodnościami. Zejście ma w przybliżeniu 1200 – 1300 metrów w linii prostej. Różnica poziomów na tym krótkim odcinku to ok. 300 metrów. Nachylenie jest tak duże, że po dziesięciu minutach wysiadają kolana, a zaraz po nich nerwy. Trzeba więc nieustanie trawersować co przynosi pewną ulgę, ale wydłuża całość zabawy dwukrotnie.
Dolina potoku Turbacz. Najwyższy w tle Turbaczyk.
fot. Autor
Na szczęście jest podwójna rekompensata. Widoki na jesienny las na stokach Turbaczyka w popołudniowym słońcu i bliska perspektywa ciepłego wnętrza samochodu.
Ogólnie trzeba jednak przyznać, że trasa jest lekka, łatwa i przyjemna. Dosyć krótka i nieuciążliwa, a do tego najeżona wręcz ciekawymi miejscami i widokami. Na rodzinne człapanie w sam raz, nawet z niezbyt wyrośniętymi dziećmi. Jeśli przetrwają pierwsze 1,5 godziny do Czoła Turbacza, potem będzie już "z górki". Jednak małe dzieciaki nawet w lecie nie zjadą wyciągiem do Koninek. Kolejka dysponuje tylko krzesełkami pojedynczymi.


fot. Autor

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz