piątek, 12 lutego 2016

Pasterze i rabusie - Bojkowie cz.2




Poszczególne grupy etnograficzne zamieszkujące obszary beskidzkie wypracowywały niezależne sposoby gospodarowania, mimo niewątpliwie wielu cech wspólnych, łączących ich na tej płaszczyźnie. Każda z nich jakby nie bacząc na swoich sąsiadów i wspólne z nimi pochodzenie, osiedlając się w górach  modyfikowała wzorce zaczerpnięte w tym zakresie z tradycji, dostosowując je przede wszystkim do zastanych warunków środowiskowych, ale również upodobań odziedziczonych po przodkach. Bardzo dobrze widać to na przykładzie trzech grup kulturowych gospodarujących w Beskidach Wschodnich i Środkowych: Hucułów, Bojków i Łemków. Wszystkie wywodzą się ze wspólnych źródeł kulturowych i stanowią połączenie cech żywiołów Ruskiego i Wołoskiego, które zetknęły się ze sobą właśnie tu, w Karpatach, gdzieś w połowie ubiegłego tysiąclecia lub nawet nieco wcześniej. Wszystkie więc mają jednakie pochodzenie i tworzyły się mniej więcej w tym samym czasie. Wszystkie dziedziczyły te same sposoby na przetrwanie, jednak w konsekwencji rozwinęły się nieco inaczej i nieco inne elementy gospodarki ważyły o ich losie. Łemkowie stawiali najmocniej na rolnictwo i rzemiosło. Początkowo czerpali też znaczne korzyści z gospodarki drzewnej,  natomiast pasterstwo było jedynie zajęciem dodatkowym. U Hucułów dominujące znaczenie miały pasterstwo i eksploatacja lasu, choć rolnictwo także stanowiło istotny dodatek do całości gospodarki, która tutaj wydawała się najlepiej wyważona ze wszystkich. Niejako zwieńczeniem jej oryginalności była hodowla konia huculskiego, gdzie indziej pierwotnie niespotykana. Bojkowie natomiast także postawili na pasterstwo, lecz u nich z kolei niecodzienny – jak na warunki Beskidzkie – okazał się jego przedmiot: wół, który prawie całkowicie zdominował gospodarowanie w Bieszczadach.


Zasięg osadnictwa Bojków.
Oprac. Autor
 

Takie gospodarcze zróżnicowanie świadczy o kilku zasadniczych uwarunkowaniach, rządzących historycznymi procesami kulturotwórczymi w tej części Karpat. Po pierwsze, w warunkach ograniczonych możliwości komunikacyjnych pomiędzy poszczególnymi społecznościami, trudnodostępne pasma górskie stanowiły nie tylko granice terytorialne danej kultury, ale również, jak się wydaje, jeśli nie izolowały, to przynajmniej filtrowały gospodarcze wpływy kultur sąsiednich. Przynajmniej takie można by odnieść wrażenie patrząc na różne ścieżki rozwoju tych trzech Karpackich grup kulturowych. Rozwijały się one niezależnie, dopracowując się własnych, często oryginalnych metod gospodarczych. Wygląda to tak jakby niechętnie podglądano sąsiadów, starając się przede wszystkim dbać o własną niezależność i oryginalność. Jedynie elementy wniesione do gospodarki przez Wołochów wydają się jednakowe bądź podobne (niektóre narzędzia, metody wypasu itp.), reszta zaś pozostaje odrębna, modyfikując w zależności od warunków środowiskowych.
W tym miejscu zasadne staje się pytanie: w jakim stopniu góry (warunki środowiska górskiego) wpływały na odrębność gospodarczą społeczności tu żyjących? Czy rzeczywiście aż tak bardzo dzieliły?


Rozsądne wydaje się stwierdzenie, że góry faktycznie dzieliły, lecz nie miało to nic wspólnego z barierą fizyczną. Mówimy tu przecież o ludziach, którzy po części wywodzą się ze społeczności pasterskiej od wieków wędrującej przez nie ze swoimi stadami. Mówimy o góralach gospodarujących nawet w najwyższych partiach górskich, a więc nie mających najmniejszego problemu z pokonywaniem ich. Kontakty między sąsiednimi społecznościami musiały więc istnieć, a skoro tak, to głównie musiały być to właśnie kontakty gospodarcze. Wiadomo, że Łemkowscy cieśle wyprawiali się na Słowackie Węgry aby budować tam domy, Bojkowie kupowali od Węgrów woły, aby sprzedać je potem w polskich miastach, huculskie konie zaś można było spotkać nie tylko w Siedmiogrodzie, ale nawet u Łemków. Nawet w tamtych czasach góry stanowiły więc niewielką przeszkodę w przepływie dóbr, wiedzy i doświadczenia. Sedna zatem należy szukać gdzie indziej. Górskie warunki środowiskowe są dla człowieka jednymi z najtrudniejszych, a siedliska w rejonach górskich zawsze wymagały od niego specjalnych predyspozycji. Niesprzyjające ukształtowanie terenu – zwłaszcza wąskie doliny ze sporym nachyleniem brzegów ograniczające przestrzenie upraw – marne, kamieniste gleby, trudne warunki klimatyczne – znacznie wydłużające czas wegetacji roślin, a w wyższych partiach wręcz ją uniemożliwiające – także podwyższona wilgotność powietrza i dłuższe okresy zimowe, wszystko to powodowało, że egzystencja człowieka była tutaj bardzo utrudniona. Zanim pojawiła się turystyka los człowieka oparty był na podstawowej produkcji rolnej, która wymagała zdecydowanie większego wysiłku niż na nizinach i dawała  o wiele niższe plony. Wiadomo, że trudne warunki życia kształtują człowieka bardziej wytrwałego, a ludzie gór cenią sobie ponad wszystko niezależność i samowystarczalność, które zwłaszcza w górach tamtego czasu były dla przetrwania wręcz niezbędne. Nawet dzisiaj, w dobie globalizacji i przełamywania barier międzyludzkich, społeczności górskie zdecydowanie mocniej niż inne manifestują swoją niezależność i odmienność, a także przywiązanie do własnych korzeni.
I chyba właśnie w tym silnym dążeniu do osobistej suwerenności i samodzielnego podejmowania decyzji o własnym losie należy upatrywać powodów, dla których kultury górskie rozwinęły się gospodarczo w osobny, oryginalny sposób, mimo niewątpliwej wspólnoty w wielu innych aspektach kulturowych. To nie góry oddzieliły ich od sąsiadów, lecz mentalność ciężko i wytrwale pracujących ludzi, ukształtowana przez lata trudów górskiego bytowania. Człowiek wychowany przez góry działa zazwyczaj niezależnie, niezbyt ochoczo oglądając się na wpływy z zewnątrz.
Zatem warunki górskie wpływając na charakter człowieka pośrednio decydowały o rodzaju jego aktywności. Ale ich oddziaływanie również w bardziej bezpośredni sposób kształtowało kulturę gospodarczą żyjących w nich społeczności. Właściwie każdy rodzaj działalności człowieka musiał przejść surową weryfikację sił przyrody, które na niewiele tutaj pozwalały. Działania gospodarcze i sposoby ich stosowania powszechne na nizinach musiały przejść gruntowną modyfikację zanim dało się je tutaj wykorzystać, albo zarzucano je całkowicie. W przypadku Bojków znakomitym przykładem będzie hodowla bydła, która „wkraczając” na połoniny musiała nabrać charakteru transhumancyjnego. Gdyby nie to przystosowanie musiano by ją zarzucić lub znacznie ograniczyć, choćby ze względu na zbyt małe powierzchnie pastwisk w zamieszkałych dolinach.



Rowiń Jackowa pod Tarnicą. Tutaj koszarowano bydło nocą.
fot. Autor.

Uzależnienie pasterstwa od warunków środowiska naturalnego widać też bardzo wyraźnie jeśli prześledzi się różnice w sposobach organizacji wypasu w różnych miejscach bojkowszczyzny. Tam, gdzie pastwisk nie brakowało, a bydło, owce i kozy korzystać mogły do woli z rozległych bieszczadzkich połonin, pasterze budowali schronienia bardziej trwałe, służące niekiedy przez wiele lat. Były to prawdziwe koliby stawiane jak chyże z okrągłych bali, bardzo podobne w konstrukcji i zastosowaniu do szałasów naszych górali podhalańskich. Natomiast w sytuacji, gdzie hale przeznaczone do wypasu były decydowanie mniejsze (np. w Gorganach), Bojkowie zmuszeni byli do częstego przemieszczania swych stad, co z kolei wymuszało bardziej tymczasowy charakter pasterskich schronisk. W takich miejscach konstruowano koliby małe i najchętniej przenośne – przesuwano je na płozach w ślad za wędrującym stadem. Nierzadko przyjmowały one postać prymitywnej „zastajki”
[1] – daszku z kilku patyków i gałęzi opartych o drzewo, dającego schronienie najwyżej dwóm pasterzom. Nie było w niej miejsca nawet na watrę, którą rozpalano przed wejściem. Ich główną zaletą była prostota i szybkość postawienia, bardzo praktyczne przy wędrownym trybie życia.
Wszystkie te zabiegi wymuszone przez siły górskiej przyrody, z jednej strony dowodzą dużych możliwości przystosowawczych gospodarujących tu ludzi, z drugiej ukazują trudności z jakimi musieli się borykać. Góry wymagały od nich cierpliwości, wytrzymałości i pracowitości w znacznie większym stopniu niż tereny nizinne. W stawianiu wymagań okazały się zresztą dosyć sprawiedliwe, ponieważ inne stworzenia tutaj żyjące poddawane były podobnym rygorom. Wśród tych, którym udało się je spełnić były woły, które Bojkowie upodobali sobie jako zwierzęta hodowlane.
Co prawda woły można było spotkać prawie w całych Beskidach Wschodnich, między Łemkowszczyzną a Huculszczyzną, jednak najprawdopodobniej to właśnie Bojkowie przywiedli je tutaj z nizin i to oni stali się z czasem głównymi ich dostawcami. Nie tylko dla okolicznych kultur Rusińskich, ale także Polaków i innych nacji europejskich. Dla wielu pokoleń Bojkowskich rodzin hodowla i handel wołami były podstawowym źródłem utrzymania, pozwalającym przetrwać nawet najtrudniejsze okresy niedostatku. Według danych z okresu międzywojennego największym skupiskiem bieszczadzkiego wypasu wołów była grupa Szerokiego Wierchu, Tarnicy i Halicza, gdzie przed I wojną światową – w tym okresie pogłowie wołów osiągnęło swe największe rozmiary – liczebność stad dochodziła nawet do dwóch tysięcy
[2].


Połonina między Haliczem a Tarnicą.
fot. Autor

Natomiast największym bojkowskim ośrodkiem handlu zarówno wołów, jak i owiec były bezwątpienia Lutowiska, gdzie już od połowy XVIII wieku organizowano jarmarki, na które zjeżdżali się kupcy z całej południowej polski, a za monarchii Habsburgów z różnych stron Austro – Węgier. Innym ważnym targiem specjalizującym się w obrocie zwierząt hodowlanych było miasteczko Smorze w dawnym powiecie skolskim[3].
Woły hodowane przez Bojków to głównie przedstawiciele rasy węgierskiej długorogiej, zwanej także bydłem siwym lub szarym, której cechą rozpoznawczą było biało – szare umaszczenie i niezwykle długie rogi, dochodzące nawet do 1,5 m długości. Mimo, że pochodziło z nizinnego stepu węgierskiego – puszty, będącej domeną węgierskich hajduków, położoną w dorzeczu Cisy – to zadziwiająco dobrze zaaklimatyzowało się w warunkach górskich, nabierając tam większej wytrzymałości i odporności na choroby. Cenione było głównie właśnie za wytrzymałość, ale także za dużą siłę, która pozwalała na wykorzystywanie go przy najcięższych nawet pracach gospodarczych, takich jak chociażby orka. Zwierzęta te znajdywały zastosowanie przede wszystkim jako siła pociągowa, ale także – co bardzo istotne przy notorycznym niedostatku wartościowego pożywienia w  biedniejszych gospodarstwach bojkowskich – jako źródło mięsa.  Zalety te rekompensowały stosunkowo niewielką mleczność tego gatunku.
Należy tutaj podkreślić jedną istotną rzecz. Mianowicie Bojkowie nie prowadzili hodowli wołów w pełnym tego słowa znaczeniu, lecz stali się sprawnymi pośrednikami w gospodarczym przepływie tego żywego towaru. Nie rozmnażali stad we własnych hodowlach, lecz w większości przypadków zakupywali młode zwierzęta, wyprawiając się po nie do węgierskich hajduków po drugiej stronie karpackiego wału lub na Podole, gdzie również istniały stada rozrodcze tego gatunku. Wiosenną porą spędzano je na miejscowe połoniny, na których pozostawały do wczesnej jesieni, służąc w międzyczasie przy pracach gospodarczych. Następnie najbardziej wartościowe sztuki sprzedawano z zyskiem parającym się handlem Żydom
[4] lub bezpośrednio na odbywających się późnym latem jarmarkach, a uzyskane w ten sposób środki miały wystarczyć na przetrwanie zimy i nieuchronnego przednówku, oraz zakup kolejnych zwierząt następnej wiosny.
Była to zatem hodowla wypasowa, absorbująca pasterzy zaledwie prze kilka miesięcy w roku, mimo to jednak przynosząca wymierne korzyści. Przy sprowadzaniu wołów z południa Bojkowie wykorzystywali brak formalnej granicy między dawną Polską a Węgrami za czasów protektoratu Monarchii Austro – Węgierskiej, panującej w Galicji po roku 1772. W rzeczywistości warunkowało to opłacalność takiego przedsięwzięcia, gdyż jakiekolwiek opłaty celne skutecznie uniemożliwiłyby skupowanie wołów na handel, obniżając opłacalność praktycznie do minimum. To swoiste „okno transferowe” trwało do wybuchu I wojny światowej, kiedy to najpierw działania wojenne a potem ustanowienie granicy polsko – czechosłowackiej znacznie ograniczyły hodowlane zapędy Bojków. A trzeba tutaj zaznaczyć, że były one całkiem spore. Szacuje się, że tuz przed rokiem 1914 w Bieszczadach mogło wypasać się nawet do 3500  wołów
[5]. Po roku 1918 liczba ta spadła do ok. 1000.



Źródło: Wikimedia Commons - Domena Publiczna
Węgierskie woły rasy szarej
tysiącami wypasały się na bieszczadzkich połoninach.

Trudno określić w jakim stopniu hodowla wołów zaprzątała naszych bohaterów w rzeczywistości przedrozbiorowej, jednak można przypuszczać, że już wtedy Bojkowie zapuszczali się na węgierską pusztę sprowadzając bydło z przeznaczeniem do celów gospodarczych. W 1742 roku Lutowiska otrzymały królewski przywilej organizowania jarmarków co poświadcza, że już wtedy zaistniała konieczność umożliwienia gospodarczego przepływu hodowanego tutaj bydła.
O olbrzymim znaczeniu wołów w życiu społeczności bojkowskiej świadczy chyba najdobitniej jednoznaczne utożsamianie jej z tymi zwierzętami przez kultury sąsiednie. Wytrawny historyk doskonale wie, że krytyczne oko sąsiada potrafi opowiedzieć mu więcej o codzienności ludzkiej niż najznamienitszy nawet kronikarz. Jak już wspominałem wcześniej miano „bojko” oznaczało w dawnych wiekach woła. I chociaż ciężko już w tej chwili dociec, czy słowo to najpierw odnosiło się do zwierzęcia, czy do człowieka, to pewne jest, że zwierzęce cechy zostały w pewnym momencie przypisane ludziom, z którymi go kojarzono, poprzez nadanie im nazwy homonimicznej. Można by wysnuć przypuszczenie że przezwisko to zostało wymyślone przez Łemków. Być może nawet jako swego rodzaju zemsta za równie nieprzychylne określenie „Łemki” bojkowskiego autorstwa. Mimo że sarkastyczne i z pewnością nieakceptowane przez naszych bohaterów, jasno pokazuje, jak postrzegani byli Bojkowie przez sąsiadów. A co za tym idzie, co wyróżniało się w ich wizerunku i codziennej aktywności.

Bojkowskie gospodarowanie na połoninach nie ograniczało się wyłącznie do wypasu bydła. Woły stanowiły o oryginalności tej kultury, jednak nie zaspokajały wszystkich żywnościowych potrzeb, pozostawiając wiele do życzenia choćby co do ilości i jakości mleka. Jak przystało na spadkobierców tradycji wołoskiej ważnym elementem kultury pasterskiej był wypas owiec i związane z nim serowarstwo, znakomicie uzupełniające niedobory białka w tutejszej diecie. Co prawda na przestrzeni XIX i w początkach XX wieku owczarstwo na Bojkowszczyźnie znacznie straciło ze swej niegdysiejszej wielkości – coraz większe ilości terenów wypasowych przeznaczano dla wołów – jednak w wielu rejonach przez ten cały czas tradycje pasterskie zachowały się w niezmienionej formie, dalej dostarczając sery, mięso i wełnę, tyle że w znacznie już ograniczonych ilościach. Dopiero I wojna światowa zamykając dostęp do węgierskich wołów przyczyniła się do zwiększenia pogłowia bojkowskich owiec i gromadnego ich powrotu na połoniny. Według informacji uzyskanych przez Wojciecha Krukara od przedwojennych mieszkańców Wołosatego w pasie Szerokiego Wierchu i Tarnicy można było się doliczyć nawet 6 tysięcy sztuk[6] tej wielce sympatycznej rogacizny.

Połonina Szerokiego Wierchu.
fot. Autor


Organizacja wypasu owiec nie odbiegała zbytnio od zwyczajów przyjętych w innych, sąsiadujących kulturach beskidzkich. Wszak pochodziła w tego samego, wołoskiego źródła, więc ulegała jedynie nieznacznym modyfikacjom związanym głównie z zastanymi warunkami środowiskowymi oraz zależnościami wynikającymi z form własności terenów wypasowych. Stada owiec na połoninach można było spotkać najczęściej między końcem kwietnia i drugą połową września, kiedy to pozostawały pod opieką wynajętych przez właścicieli watahów. Roman Reinfuss pośród wielu swoich prac etnograficznych pozostawił nam opis ciekawego zwyczaju usprawniającego rozliczanie się pasterzy z właścicielami owiec, który w niezmienionej formie funkcjonował u niemal wszystkich społeczności beskidzkich, zajmujących się owczarstwem. Opis ten pochodzi z końca lat trzydziestych XX w.:

Rzadziej już, stosowane są stare tradycyjne formy odmierzania umówionej ilości sera, polegające na tym, że owce należące do jednego gazdy dojono po kolei do naczynia zw. „pałumaciok”, a następnie ilość miar notowano na patyku zw. „rawasz”, który rozszczepiony na pół stanowił podstawę obliczeń między gazdą a watahem. Gdy gazda zgłosił się po odbiór sera, watah brał połumaciok, odmierzał nim do dużej beczki zanotowaną na rawaszu ilość wody, pomnożoną przez omówiony mnożnik (np. 6 lub 10 krotną ilość wody w stosunku do pierwszego podoju), a następie na prymitywnej wadze odważał odpowiednią ilość sera, oczywiście o odliczeniu ciężaru samej beczki (połonina za Tarnicą pow. Lesko).[7]
Właściwie jedyną zasadniczą cechą odróżniającą owczarstwo bojkowskie od wypasów w innych rejonach Beskidów było częste stosowanie kolib o konstrukcji  przenośnej, umożliwiającej pasterzom pokonywanie ze stadami sporych odległości. Spowodowane to było nie tylko wspominaną już wcześniej koniecznością częstego przemieszczania się – duża liczebność stad w stosunku do powierzchni pastwisk – ale także częstokroć sporymi odległościami między wsią a dzierżawionymi pastwiskami, które wg. Romana Reinfussa mogły wynosić nawet kilkadziesiąt kilometrów
[8].  Poza tym trudno było budować stałe szałasy w sytuacji gdy gromady wiejskie nie były pewne, czy daną połoninę będą mogły dzierżawić także w następnym sezonie, co spowodowane było stosunkowo niewielką ilością dostępnych pastwisk i sporą konkurencją wśród dzierżawców. Tam gdzie wątpliwości takich nie było, a pastwisko znajdowało się stosunkowo blisko wsi budowano szałasy stałe, podobne konstrukcyjnie do spotykanych jeszcze gdzie niegdzie w naszych Beskidach. Koliby przenośne ze względu na swoje zastosowanie były stosunkowo niewielkie. Mieściły najczęściej jednego lub dwóch pasterzy, zaś ich konstrukcja ewoluowała pomiędzy daszkiem wspartym z jednej strony o ziemię i z drugiej o wbite w nią gałęzie lub drzewo, a samonośnym szkieletem z drągów, krytym przed deszczem i wiatrem najczęściej korą świerkową. Spotykano także nieco większe koliby, przeznaczone nawet dla czterech pasterzy[9], lecz one ustawiane były zazwyczaj na płozach, aby można było transportować je po zaprzęgnięciu wołów. Takie konstrukcje posiadały już otwór odprowadzający dym z watry, więc przynajmniej funkcjonalnie bardzo upodobniały się do szałasów stałych. Natomiast niewątpliwie największą zaletą wszystkich tych przenośnych schronów była swoboda w wyborze miejsca na nocleg, która poza ściśle praktycznymi korzyściami dawała niezależność – jakże szanowaną i pożądaną przez wołoskich potomków. Nawet w dzisiejszych czasach owo dążenie do niezależności daje o sobie znać, choćby wśród miłośników górskich wędrówek z namiotem. Swoje znaczenie miały zapewne nieporównywalnie mniejsze koszty takich szałasów, co w bieszczadzkiej, twardej ekonomii stanowiło niebagatelną oszczędność. Tym łatwiej zatem zrozumieć, dlaczego bojkowscy pasterze preferowali je, mimo że z pewnością do najwygodniejszych nie należały.




[1] Dariusz Dyląg, „Gorgany – przewodnik”, Oficyna Wydawnicza Rewasz, Pruszków 2008.
[2] Wojciech Krukar, „Gniazdo Tarnicy – Halicza i dolina Wołosatego. Materiały do monografii”, w: Płaj – Almanach Karpacki” nr 20, Towarzystwo Karpackie, Warszawa 2000.
[3] Roman Reinfuss, „Ze studiów nad kulturą materialną Bojków”, w: „Rocznik ziem górskich. 1939”. Wydawnictwo Związku Ziem Górskich, Warszawa 1939.
[4] Andrzej Potocki, „Bieszczadzkie losy…” Op. cit.
[5] Tadeusz A. Olszański „Między starym a nowym. Wieś bieszczadzka w międzywojniu”, w: „Bieszczady. Przewodnik”, Oficyna Wydawnicza „Rewasz”, Pruszków 2004.
[6] Wojciech Krukar, „Gniazdo Tarnicy – Halicza i dolina Wołosatego… op.cit.
[7] Roman Reinfuss, „Ze studiów nad kulturą materialną Bojków… op. cit.
[8] Ibidem.
[9] Ibidem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz