GOSPODARKA NA PRAWIE WOŁOSKIM
Najlepszym potwierdzeniem skuteczności wołoskiego gospodarowania było zaistnienie na ziemiach zajmowanych przez nowych osadników z południa prawa wołoskiego, a szczególnie zaakceptowanie go przez miejscową administrację jako oficjalnie obowiązującego na danym terenie. Był to zbiór zasad lokowania osad i współżycia ludności osadniczej, odmienny od do tej pory funkcjonujących na południowych rubieżach polski praw polskiego, niemieckiego i ruskiego. Prawdopodobnie powstał on na zasadzie kompilacji zasad prawa niemieckiego odnoszących się do kwestii prawnego współżycia mieszkańców osady, oraz pasterskich praw i przywilejów będących spuścizną pierwotnej kultury wołoskiej. Jego źródeł historycy doszukują się w pierwszych kontaktach pasterzy siedmiogrodzkich z napływającą tam ludnością saską, od których prawdopodobnie Wołosi przejęli część niemieckich obyczajów prawnych. Zasadniczym rozróżnieniem od prawa niemieckiego czy polskiego była tutaj rezygnacja z obciążeń pańszczyźnianych w postaci daniny zbożowej i darmowej pracy w majątku właściciela ziemskiego – te obciążenia w warunkach górskich były zbyt duże, czasem wręcz niemożliwe do spełnienia - na rzecz daniny baraniej, serowej i innych pomniejszych świadczeń. Ważnym jest, że prawo to funkcjonowało w obrębie praktycznie wszystkich kultur, wśród których pojawiali się Wołosi, zarówno po północnej jak i południowej stronie Karpat. W podobnej formie pojawiało się nie tylko na Rusi, czy w Polsce, ale także ( a może przede wszystkim) na półwyspie Bałkańskim w osadnictwie chorwackim, serbskim, macedońskim czy nawet greckim . Pamiętać jednak należy, że ostateczne brzmienie prawa wołoskie odnajdywały dopiero po dopasowaniu się do zastanych warunków miejscowych, co także świadczy też o jego uniwersalizmie.
 |
Gorczański spichlerz w Ochotnicy Górnej. W warunkach górskich nikt nie zapełniał ich skuteczniej od Wołochów.
fot. Autor
|
Generalnie dysponentami prawa lokacyjnego byli właściciele ziemscy – państwo w osobie króla lub jego przedstawiciela, kościół i jego biskupi bądź też osoby prywatne będące właścicielami ziemi, na której miało dojść do osadzenia. Prawo lokacji osady - wsi otrzymywał tzw. zasadźca, którego głównym zadaniem było doprowadzenie do jej powstania we wszystkich możliwych aspektach z tym związanych. Kiedy wywiązał się ze swego zadania najczęściej przywileje sołtysa (prawo niemieckie) lub kniazia (prawo wołoskie) – i stanowił pierwszą instancję nadzoru właścicielskiego - pilnował przestrzegania przez chłopów nadanych dla wsi obowiązków i praw lokacyjnych. Pierwotnie zasadźca otrzymywał uprawnienia lokacyjne bezpłatnie, jednak w późniejszym okresie (XV – XVI w.) powszechne stało się uiszczanie przez zasadźcę opłaty za prawo do założenia wsi. To dodatkowe obciążenie powodowało jednak, że nabywał on wtedy prawa do sprzedaży lub zamiany ziem wymienionych w prawie lokacyjnym.
Instytucja kniazia jest jedną z najbardziej charakterystycznych cech organizacji społeczności wołoskiej. Podobnie jak postać wojewody wywodziła się z tradycyjnych struktur rodowych i przenosiła na grunt osadniczy wiele zasad organizacyjnych rodem z Siedmiogrodu. Funkcja ta spełniana była dożywotnio i stanowiła przedmiot dziedziczenia. Co ciekawe często nie traktowana była jako własność (czy też przywilej) jednej osoby, ale jako dobro należące do całego rodu, z którego kniaź się wywodził. To on miał decydujące zdanie we wszystkich sprawach i jego następcą zostawało oczywiście jedno z dzieci płci męskiej, ale kluczowe decyzje podejmowano najczęściej wspólnie, zgodnie ze wspólnymi potrzebami całego rodu. Rodowy charakter instytucji kniazia wyrażał się szczególnie mocno przy mających w średniowieczu stosunkowo często miejsce wołoskich przywilejach lokacyjnych nadawanym nie jednej osobie lecz grupie spokrewnionych ze sobą zasadźców. W takim przypadku godność kniazia dziedziczyło przynajmniej dwóch potomków w każdym pokoleniu. Ponieważ, w przeciwieństwie do zwyczajów organizacji prawa niemieckiego Wołosi rzadko skupywali prawa majątkowe (a co za tym szło także przywileje) i pozostawiali je w rozproszeniu nawet przez kilka pokoleń, grupa uprzywilejowana rozrastała się z czasem do dosyć pokaźnych rozmiarów. Co bardzo istotne przy rozproszeniu praw własności wspólny charakter pozostawiano zasobom materialnym pochodzącym z uposażenia i przywilejów kniazia. Miało to swoje szczególne konsekwencje. Po pierwsze każdy ze współudziałowców zachowywał swoje przywileje w hierarchii społecznej. Po drugie rodzina dysponowała dużą siłą majątkową ułatwiającą rozbudowę wsi istniejących i zakładanie nowych. Wreszcie po trzecie – i chyba najważniejsze dla organizacji opartej na więzach krwi – taki rozproszony, ale jednocześnie wspólnotowy układ własności czynił bardzo trudnym, niemal niemożliwym wykupienie udziałów przez obcych.
Podstawowymi przywilejami kniaziów były nadane mu w dokumentach lokacyjnych prawa do ziemi (zwykle 1 – 3 łanów), prawo do korzystania z zasobów leśnych, prawo do polowań i połowu ryb, prawo do zakładania barci, a także udział w dochodach właściciela wsi i opłatach sądowych z racji spełnianych funkcji sądowniczych (1/3 ich wartości). Oprócz tego najczęściej otrzymywał prawo do wybudowania i czerpania zysków z karczmy, młyna i urządzeń tartacznych. Interesujące, że w organizacji średniowiecznej wsi właśnie młynarz dysponował możliwością hodowli świń i ryb co właścicielowi młyna dawało dodatkowe korzyści.
 |
Gospodarka po Wołosku. Owce na zboczu Załazia (731 m) w Pieninach.
fot. Autor
|
Jak widać osoba kniazia to podstawowy element prawa wołoskiego. To on zapewniał jego funkcjonowanie nie tylko jako struktury prawnej, ale także - a może przede wszystkim – gospodarczej, poprzez tworzenie sieci osadniczej a następnie sprawowanie nad nią nadzoru. W zamian za swoje zasługi, obowiązki a także zapewnienie właścicielowi ziemskiemu stałych dochodów, otrzymywał sowite wynagrodzenie oraz uprzywilejowana pozycję społeczną. Wyżej w tej hierarchii stali kniaziowie dolin, zwani na niektórych ziemiach krajnikami, którzy dysponowali władzą wykonawczą i sądowniczą nad kilkoma lub kilkunastoma wsiami. Im dalej na zachód tym częściej zamiast krajnika pojawia się miano wajda lub wojewoda. Jego głównym zadaniem poza sprawowaniem kontroli było zorganizowanie odpowiednio wyekwipowanego oddziału zbrojnego w razie konieczności wywiązania się z powinności wojennych.
Jedną z zasadniczych cech prawa wołoskiego była dwustopniowość władzy sądowniczej. Podstawową jednostką był sąd wiejski sprawowany przez kniazia i rozstrzygający kwestie związane z daną wsią. Organem wyższym były tzw. sądy zborowe a także sądy strungowe jako zgromadzenia rozpatrujące wspólne sprawy określonej grupy wsi stanowiącej krainę i najczęściej domenę kniazia dolinnego (krajnika), który zwykle stawał na ich czele. Odbywały się w głównej wsi danego okręgu zwanej „vatrӑ”, co w języku wołoskim oznaczało wieś macierzystą. Sądy strungowe odbywały się zazwyczaj raz do roku głównie w celu zebrania corocznej daniny na rzecz króla – pięćdziesiątczyzny – ale także dla rozpatrzenia najcięższych spraw sądowych.
Słowo Wołoch dawniej brzmiące
jako Wlach, Wlech czy też Walach od wieków kojarzone jest z pasterstwem. Choć
jest to skojarzenie niezbyt rzetelnie oddające charakter całej społeczności
wołoskiej – spora część prowadziła osiadły tryb życia nie mając z wypasem bydła
zbyt wiele wspólnego - to jednak trudno go kwestionować skoro nawet do dzisiaj
dla wielu mieszkańców Bałkanów określenie to jest w potocznej mowie synonimem
pasterza owiec. Świadczy to jednoznacznie, że na pewnym etapie rozwoju kulturę
wołoską zdominowała gospodarka pasterska i to ona decydowała o sposobie
postrzegania Wołochów przez sąsiednie kultury. Z naszego punktu widzenia
najistotniejsze jest, że to właśnie pasterstwo zdecydowało o mobilności
Wołochów, i że w dużej mierze ono determinowało ich do wędrowania w
poszukiwaniu nowych terenów pastwiskowych wzdłuż Karpat. Z upływem czasu,
przekształcało się i przerodziło w końcu w osiadły sposób gospodarowania
zachowując przy tym jednak wiele praw i obyczajów pierwotnych dla tej kultury, zmodyfikowanych
jedynie tu i ówdzie w wyniku asymilacji na styku z innymi etnosami. My,
Słowianie, spotkaliśmy Wołochów wędrujących ze swoimi stadami, owiec i kóz
poprzez nasze góry. Potem uczyliśmy się od nich rzemiosła pasterskiego i
takiego gospodarowania aby sprostać trudom górskiej egzystencji. Nic więc dziwnego,
że dla nas zawsze byli górskimi pasterzami. Zaryzykuję twierdzenie, że w naszej
świadomości ciągle nimi są i jeszcze długo pozostaną, przynajmniej dopóki ich
potomkowie (rumuńscy, ukraińscy, słowaccy i polscy górale) podtrzymywać będą
swoje kulturowe tradycje.
Gospodarka pasterska i związane z nią elementy obyczajowości całkowicie
zdominowały życie zarówno Wołochów, jak i asymilujących się z nimi Słowian.
Tradycje te były tak silne, że nawet
kiedy dawne sposoby gospodarowania ulegały nieuchronnym zmianom lub odchodziły
w niepamięć, one pozostawały niezmienne decydując przez wieki o unikalnym
charakterze etnosu ludzi zamieszkujących Karpaty, jakże odmiennych od ludów
nizinnych. Charakterystyczna dla kultury wywodzącej się z tradycji pasterskich
jest nie tylko odmienność od kultur nizinnych, ale - co z punktu widzenia
naszych rozważań ważniejsze – także niespotykane wśród innych znanych z naszej
historii etnosów olbrzymie podobieństwo kulturowe miedzy grupami góralskimi
Karpat. Większość etnografów jest wyjątkowo zgodna, że u górali karpackich,
zarówno po północnej, jak i południowej stronie działu odnaleźć można tak wiele
zbieżnych cech kulturowych, że nawet bez specjalnego zagłębiania się w historię
domniemywać należy o ich wspólnym rodowodzie. Zresztą wcale nie trzeba by
etnografem, aby doszukać się dowodów potwierdzających tę tezę. Wystarczy
powędrować trochę choćby po Beskidach i przyjrzeć się szczegółom tradycji
ludowej w różnych ich miejscach. Prawie od razu dostrzeżemy podobieństwa w
konstrukcji zabudowań i narzędzi pasterskich, technologii pozyskiwania i przetwarzania
mleka, skór i wełny owczej, rozbudowanej obrzędowości ściśle związanej z
wypasem, a także elementach ubioru (kożuchy, serdaki, swetry, kierpce,
charakterystyczne białe spodnie z owczej wełny) spotykanych od Bałkanów aż po
wschodnie obrzeża czeskich Morawy. Nawet owce, które jeszcze do niedawna pasły
się w całych niemal Karpatach wywodziły się z tej samej starej rasy zwanej
„cakiel”, którą z południa przyprowadzili ze sobą Wołosi. Wszystko to dowodzi niewątpliwie – oprócz
wspólnych wołoskich korzeni - że pasterstwo (zapewne w swej pierwotnej formie)
było źródłem ogromnej części kultury materialnej Wołochów, a później także
wszystkich grup góralskich w Karpatach. Podobne zresztą twierdzenie możemy
odnieść do obyczajowości, która w dużej mierze dostosowana była do rytmu
gospodarki pasterskiej i służyła w wielu swoich elementach sprawnemu jej
funkcjonowaniu.
Podstawą gospodarki pasterskiej znanej z naszych Beskidów była transhumancja.
Jest to rodzaj pasterstwa wywodzący się z pierwotnego koczownictwa, polegający
na systematycznym sezonowym przepędzaniu stad owiec lub bydła z pastwisk
dolinnych (nizinnych) na górskie. Przy czym w odróżnieniu o koczownictwa funkcjonowało
ono w powiązaniu ze stałą osadą, wsią umiejscowioną w dolinie, w której część mieszkańców
zajmowała się rolnictwem i rzemiosłem, i do której sprowadzano stada na
przechowanie zimowe. Ktoś mógłby zapytać dlaczego zadawano sobie trud i tracono
czas na prowadzenie stad po górach zamiast hodować je w dolinach? Poza
względami wynikającymi z wołoskich tradycji koczowniczych najistotniejsze były
powody czysto ekonomiczne. Utrzymanie dużych stad zapewniających odpowiednie
dochody wymagałoby przeznaczenia na pastwiska sporych obszarów ziemi, której
Wołosi w nadmiarze nie posiadali. Tereny
położone blisko wsi i te z łatwym dostępem zarezerwowane były dla
rolnictwa, natomiast położone wyżej, z gorszą jakością gleby i nie nadające się
do innego wykorzystania właściciele ziemscy łatwo oddawali w użytkowanie licząc
na dodatkowe profity. W wielu przypadkach nie trzeba było nawet karczować drzew
gdyż często stada wypasły się na runie i poszyciu leśnym. Zresztą wołoskie
sposoby gospodarowania pozwalały na prowadzenie hodowli nawet w
najtrudniejszych warunkach terenowych i klimatycznych.
 |
Owce nad Ochotnicą
fot. Autor
|
Sezon zimowy kończył się dla pasterzy w drugiej połowie kwietnia kiedy to
wyprowadzono stada na wypas letni. W tradycji rozwiniętej wśród polskich górali
za początek sezonu wypasowego uznawano 23 kwietnia –dzień św. Wojciecha,
patrona pasterzy – w którym to dniu uczestniczyli oni w uroczystej mszy
świętej. Wtedy to rozpoczynano przygotowania do wyprowadzenia stad z wioski na
pastwiska letnie. Organizatorem wypasu, odpowiedzialnym za jego powodzenie był baca, pasterz z doświadczeniem i
powszechnie szanowany w okolicy gospodarz. Bardzo często był on właścicielem
bądź współwłaścicielem polany, na której wypas miał się odbyć. Z pewnością
musiał cieszyć się dużym zaufaniem, gdyż cała wioska oddawała mu swój dobytek
- często cały dorobek życia - na długie
miesiące. Gdy choćby raz zawiódł, i wypas przyniósł więcej strat niż korzyści z
reguły nie dostawał już drugiej szansy. Honor bacy był swego rodzaju polisą
ubezpieczeniową dla właścicieli owiec.
Gospodarze zabezpieczali się także w sposób bardziej konkretny. Przed
zawierzeniem mu swojej własności zawierano umowę – tradycyjnie ustną - w której
ustalano wysokość odszkodowania za utracone w czasie wypasu owce. Co ciekawe,
nie obarczano bacy winą za szkody w stadzie poczynione przez wilki o ile jako
dowód mógł okazać szczątki nieszczęsnych zwierząt. Za każdą utraconą w ten
sposób sztukę oddawał właścicielowi skórę, oraz to co pozostało z mięsa. To
samo musiał uczynić w przypadku naturalnej śmierci którejś z owiec. Jeśli
natomiast owca została przez wilki uprowadzona bądź zaginęła bez śladu w innych
okolicznościach, wtedy odpowiadał za nią materialnie i musiał ją odkupić lub
zwrócić równowartość w pieniądzu lub innej ustalonej wcześniej formie.
Poza wyznaczeniem zakresu odpowiedzialności ustalano także zasady podziału dóbr
jakie uda się bacy wytworzyć w czasie wypasu. Baca bowiem czerpał swoje zyski
niemal wyłącznie z serowarstwa i produkcji mleczarskiej. Czasami tylko mógł
dysponować pewną ilością wełny na własne potrzeby. Owce były dla niego tylko
środkiem produkcji, który wynajmował na czas wypasu. Opłaty za wypas zmieniały
się zapewne w zależności od wartości sera w danym okresie, częściowo też (choć
rzadziej) ze względu na okresowe różnice w mleczności owiec spowodowane choćby
warunkami pogodowymi w danym sezonie. Jednak najbardziej uniwersalną i
stosowaną przez długi czas stawką były 4 kg sera wydawane właścicielowi za
każdą powierzoną owce. Częstym rozwiązaniem problemu rozliczeń pomiędzy bacą a
gospodarzem był rawasz
(lub rewasz), rozpowszechniony wśród prawie wszystkich kultur wywodzących się z
tradycji wołoskich. Był to najzwyklejszy patyk rozszczepiony na pół, na którym
zaznaczano nacięciami ilość mleka z pierwszego udoju owiec. Miara ta była
podstawą do obliczenia ilości sera należnego gospodarzowi w trakcie całego
wypasu.
 |
Koliba na płozach. Echo najdawniejszych dziejów, kiedy pasterze przemieszczali cały swój dobytek za wędrującymi stadami.
fot. Autor
|
Co interesujące, aż do końca prosperity gospodarki pasterskiej w górach bacowie
czerpali z szałaśnictwa tak duże zyski, że zaliczani byli do najzamożniejszych
mieszkańców wsi mimo, że poza sezonem parali się zwykle pomniejszym rzemiosłem
i rolnictwem głównie na własne potrzeby.
Przy wypasie baca potrzebował przynajmniej kilku pomocników, których wybierał
spośród mniej doświadczonych pasterzy. Tych, którzy zajmowali się dojeniem i podlegali bezpośrednio bacy nazywano
juhasami, pozostałych, zajmujących się głównie pracami pomocniczymi zwano
naganiaczami lub po prostu owczarzami.
Wybór na pomocnika bacy był dla młodzieży nobilitacją i mimo, że wiązał się z
ciężką pracą, dawał nadzieję na dobry zarobek i zdobycie niezbędnego
doświadczenia aby później samemu spróbować sił jako baca. Najważniejszą funkcją
wśród pomocników był tzw. podbaca,
który zajmował się nadzorowaniem pracy całego wypasu w jego imieniu. Jak można
przypuszczać funkcja taka miała rację bytu jedynie w przypadku największych
stad przynoszących duże profity lub też w obliczu nieobecności bacy. Pomocnicy otrzymywali wynagrodzenie adekwatne
do pozycji jaką zajmowali „na szałasie”. Baca musiał im zapewnić w czasie pięciomiesięcznego
wypasu poza podstawowymi potrzebami (wyżywienie, ubranie a nawet tytoń) także
udział w produkcji szałaśniczej.
Najczęściej do każdego z nich należały wszystkie produkty serowe
wytworzone w czasie ustalonych wcześniej dni. Ich ilość zależała od dobrej woli
bacy oraz umiejętności negocjacyjnych pomocników.
Przy produkcji serowarskiej stosowano tradycyjne metody i narzędzia
przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Jedne i drugie stanowiły własność bacy i uchodziły za jego nieodłączny
atrybut. Pilnował ich pieczołowicie gdyż nie tylko zapewniały utrzymanie, ale
także były cennymi pamiątkami rodzinnymi. Do najważniejszych z nich należały łupy – drewniane foremki na oscypki,
wykonane tradycyjnie z jawora, z charakterystycznym dla danego bacy wzorem
odciskanym w serze, gielety i puterki – większe i mniejsze naczynia na
mleko wykonane z drewnianych klepek, czerpak
z ozdobnie rzeźbionym uchwytem, ferula,
lub fyrla służąca do rozbijania
ściętego mleka, wreszcie kocioł miedziany i drewniany hak zwany jadwigą, wraz drągiem służący do
zawieszania kotła nad watrą. Baca przynosił na wypas także niezbędny w procesie
produkcji serów klag - naturalną podpuszczkę (enzym trawienny zawarty
w zasuszonej treści żołądka cielaka) powodujący ścinanie się mleka.
Nieodłącznym elementem wyposażenia szałasu
- określenie odnoszące się zarówno do chaty (zwanej też koliba) jak i całego sezonowego gospodarstwa pasterskiego na
polanie – były krzasła – przenośne
elementy zagrody dla owiec zwanej koszarem,
piesek – trójnogie krzesło używane
najczęściej przez juhasów do dojenia, oraz podwyszaki
– półki do wędzenia i suszenia sera umieszczone wysoko tuż pod dachem koliby.
Zasadniczą umiejętnością każdego szanującego się bacy, warunkującą zaufanie
właścicieli owiec było posiadanie zdolności magicznych. Wiara w takie zdolności
była odległym echem wierzeń przedchrześcijańskich, według których nadrzędną istotą sprawczą na
ziemi były siły natury. Chrześcijaństwo przejęło wiele z nich adaptując do
własnych potrzeb, a kościół katolicki przez wiele wieków tolerował je jako
element szeroko pojmowanej tradycji.
Posiadanie umiejętności magicznych było zatem rozumiane w tamtym czasie jako możliwość
poskromienia sił natury często szczególnie nieprzychylnych w trudnych warunkach
górskich. Prawdziwy baca w ówczesnym rozumieniu powinien znać zasady rządzące
tymi siłami i poprzez odpowiednie obrzędy umieć nad nimi zapanować zapewniając
powodzenie przedsięwzięcia pasterskiego. W późniejszym czasie, kiedy
pomiędzy bacami wzmagała się
rywalizacja, umiejętności takie nabierały kolejnego znaczenia, jako obrona przed
złymi czarami zawistnych konkurentów.
 |
Stary szałas na polanie Kosarzysko pod Kudłoniem.
fot. Autor
|
Zwyczaje i obrzędy zapewniające pomyślność musiały być przestrzegane i
celebrowane jeszcze przed wyruszeniem na wypas. Dzień redyku (wyjście owiec na wypas lub ich powrót do wioski)
uzależniano głównie od pogody, ale ważnym było aby odbył się w dzień tygodnia,
w którym wypadła ostatnia wigilia bożego narodzenia. Nóż użyty do krojenia
chleba w tym dniu wigilijnym zakopywany był później pod wejściem do koszaru na
szałasie dla odczynienia złych czarów. Zioła, które baca święcił co roku w dniu
Matki Boskiej Zielnej służyły do okadzenia koszaru co miało zapewnić mleczność
owiec i zabezpieczyć je przed chorobami. Przy pierwszym pojeniu owiec na
wypasie podawano im wodę z solą poświęconą w dniu Św. Agaty. Wielce wymownym
był zwyczaj kreślenia wokół ogrodzenia
koszaru linii przy użyciu kredy poświęconej w święto Trzech Króli. Baca
poruszał się przy tym zgodnie z wędrówką słońca, co stanowi wyraźne powiązanie
obrzędowości wołoskiej z tradycjami kultów przedchrześcijańskich. Podobne
związki można odczytać w zwyczaju nie sprzedawania wyrobów pasterskich po
zachodzie słońca. Przestrzegano go rygorystycznie nawet pod koniec wyjątkowo
nieudanego sezonu, gdyż jego zaniedbanie mogło by doprowadzić do większego
nieszczęścia.
Duże znaczenie dla pomyślności szałasu miały także zwyczaje związane z kultem
ognia. Najważniejszym miejscem całego
szałasu była watra, która nie tylko
dawała ciepło, ale też wokół niej skupiało się życie pasterzy. Przy niej
pracowano (ważono sery), przy niej spożywano posiłki, wokół niej spędzano
większość wolnego czasu. Prawo rozpalenia ognia posiadał wyłącznie baca i
czynił to poświęconym uprzednio krzesiwem lub żarem z ogniska rozpalanego przed
kościołem w czasie mszy we wsi. Watra
była miejscem uświęconym, którego nie można było w żaden sposób skalać. Do
ognia nie można było wrzucać niczego poza drewnem na opał, a w szczególności pilnowano aby nie
palić w nim śmieci. Gdyby tak się stało całe gospodarstwo utraciło by
przychylność matki natury. Żar nie miał prawa zagasnąć przez cały okres wypasu.
Podtrzymywany był przez grubszy konar bukowy kładziony tuż przy ogniu zwany zawaternikiem. Przedwczesne zagaszenie
watry niechybnie przynosiło nieszczęście. Do palenia używano najchętniej drewna
bukowego gdyż podobno ogień z buczyny posiadał właściwości magiczne. Wydaje się
jednak, że przyczyny jego stosowania były bardziej prozaiczne – buczyna jest
najczęściej występującym drzewem w Karpatach. Tam gdzie go brakowało używano
zapewne świerka. Ciekawym zwyczajem był zakaz rąbania drewna opałowego siekierą,
gdyż obawiano się, że owce mogą przez to stracić mleczność.
 |
Polana Podskały - jedna z największych hal wypasowych w Gorcach.
fot. Autor
|
Pasterstwo osadzone na tradycji
wołoskiej rozwijało się w Beskidach przynajmniej przez pięć stuleci, a jego
funkcjonowanie w pełnym rozkwicie mogli obserwować jeszcze nasi dziadkowie na
początku XX wieku. Stada owiec (czy też wołów często spotykane głównie we
wschodnich pasmach górskich) liczyły wtedy nierzadko po kilkaset sztuk, a ich
hodowla stanowiła podstawę funkcjonowania ówczesnych górskich wsi. Gwałtowny
przyrost naturalny jaki nastąpił po pierwszej wojnie światowej oraz rozwój
przemysłu zaowocowały zwiększeniem zapotrzebowania na żywność. Z jednej strony
sprzyjało to rozwojowi rolnictwa wspieranemu dodatkowo przez szybki rozwój
technologii agrarnej, z drugiej powodowało rozrastanie się terenów zabudowanych
wsi, co znacznie ograniczyło obszary przeznaczone pod wypas. Rozpędzający się
przemysł ciężki potrzebował coraz więcej drewna co było także powodem
ograniczania pasterzom dostępu do lasów, którymi zaczęła coraz mocniej rządzić
gospodarka planowa. W obliczu takich zmian pasterstwo straciło na opłacalności.
Od tego momentu w stosunkach ekonomicznych beskidzkich wsi zaczęło dominować
rolnictwo. Stało się to powodem między innymi masowej emigracji polskich górali
do ameryki w latach dwudziestych ubiegłego stulecia. W ten sposób w górach
zakończyła się era wołoskiego pasterstwa a rozpoczęła znacznie mniej romantyczna
epoka kultu techniki i szeroko rozumianego ucywilizowania.
 |
Polana wypasowa w okolicy Przełęczy Półgórskiej pod Beskidem Krzyżowskim (923 m)
fot. Autor
|
Wpływ jaki wołoska gospodarka pasterska wywarła na funkcjonowanie społeczności beskidzkich okazuje się nie do przecenienia. Dla nas - szarych szlakowydeptywaczy - najdobitniejszym na to dowodem paradoksalnie nie są wcale liczby określające ilość owiec wypasanych na halach czy hektary łąk wypasowych. Najbardziej widocznym przez nas świadectwem dominacji wołoskiej w polskich górach jest oryginalne nazewnictwo, o które potykamy się praktycznie na każdym kroku naszych górskich wędrówek.
Język Wołochów zaliczany jest przez
specjalistów do grupy języków wschodnioromańskich, a więc wywodzących się z
łaciny, lecz ukształtowanych wśród ludności południowo wschodnich obrzeży
kontynentu europejskiego, głównie terenów dzisiejszej Rumunii i Mołdawii. Mimo
silnego wpływu na jego tworzenie napływających na tamte tereny plemion
słowiańskich (VI – VII w.), słownictwo wołoskie niewiele miało wspólnego z
językami używanymi przez ludy
zamieszkujące środkowe i północno zachodnie Karpaty. Obco brzmiące nazewnictwo
nie miało jednak problemu z wtopieniem się w kulturę słowiańską i podczas
wędrówki Wołochów przez Karpaty sukcesywnie rozszerzało swoje wpływy na zachód.
Objęło w ten sposób swoim oddziaływaniem praktycznie wszystkie grupy etniczne
zamieszkujące karpackie obszary górskie. Wydaje się, że sukces w jego
rozpowszechnieniu można odnieść wprost do sukcesu wołoskiej gospodarki
pasterskiej. Podobnie jak ona język wołoski natrafił w górach na obszary
dziewicze, niezagospodarowane nazewniczo, przynosząc określania dla wielu
szczegółowych elementów krajobrazu do tej pory w językach słowiańskich nienazywanych.
W obliczu słabego zagospodarowania - bądź jego zupełnego braku - wyższych
partii górskich (mowa tu o obszarach położonych powyżej 500 m n.p.m.) tworzenie
dla nich złożonego nazewnictwa nie było konieczne. Początkowo wystarczyła
znajomość kilku prostych określeń typu góra, las, polana czy dolina używanych
głównie dla ogólnej orientacji w terenie. W momencie gdy pojawili się Wołosi
przynieśli ze sobą nazwy niezbędne im dla prawidłowego funkcjonowania w obrębie
swojej gospodarki. Ponieważ nie było innych (miejscowych) przyjęły się tutaj
jak swoje. Od tej pory funkcjonują także w naszej świadomości jako nasze –
polskie – choć wyczuwamy w ich brzmieniu pewną obcość. To samo tyczy się większości
nazw przedmiotów i zwyczajów związanych z
gospodarką pasterską, która przecież przed przybyciem Wołochów tutaj nie
istniała. Ich obecność jest kolejnym dowodem siły osadnictwa wołoskiego,
którego elementy kulturowe potrafiły przetrwać aż do czasów współczesnych w
wielu gwarach.
Zakres występowania elementów języka wołoskiego w naszej mowie jest
jednocześnie dobrym pretekstem do
wykazania, że największa siła kultury wołoskiej stała się jednocześnie jej
podstawową słabością. To co dawało Wołochom
przewagę nad plemionami słowiańskimi to wyspecjalizowanie w gospodarce
pasterskiej ściśle związanej z górami i stałą obecnością w ich obrębie. Co prawda
pojawiają się także na nizinach, ale mniej liczni i mniej wyróżniający się, nie
są w stanie zdominować obyczajowości kultur autochtonicznych, co ma między
innymi odbicie w bardzo słabym przenikaniu ich słownictwo do miejscowego
języka. Wąska specjalizacja ograniczająca się w zasadzie do terenów górzystych,
z jednej strony zagwarantowała Wołochom dominację gospodarczą w górach na kilka
wieków, z drugiej jednak spowodowała, że poza nimi ich obecność pozostawała
prawie niezauważalna, także w sferze językowej. Zdecydowana większość śladów
języka Wołoskiego w słownictwie dzisiejszych Słowian wywodzi się z terminologii
używanej przez ludność zamieszkałą w górach.
Oto kilka przykładów niekoniecznie wprost kojarzonych z językiem wołoskim, obrazujących jego wpływ słownictwo mieszkańców polskich Beskidów:
beskid (od pierwotnego bjeska) - hala, pastwisko, górska łąka;
burdel - stary zniszczony budynek lub polana po nim;
czerteż - wypalony, wykarczowany las;
kiczera - zarośnięta góra;
magura - pojedyncza, odosobniona góra;
groń - wyniosły grzbiet rzeki lub potoku;
zwor - źródło;
klewa - szczelina;
koszar - przenośna zagroda dla bydła;
mandragora - wilcza jagoda;
młaka - bagno, teren podmokły;
Muszyna (od pierwotnego muschi) - mech;
pietros - skała, kamień;
płaj - niezalesiona przestrzeń w górach, także droga pasterska;
przysłop - przełęcz;
ples, płasza - łysa, otwarty teren;
rypa - wąwóz, urwisko;
szałas - mieszkanie, schronisko
Rzepedź - szybko (od szybkiego prądu rzeki)
caryna - pole uprawne;
turbacz - torf, darń;
Zawoja - nadrzeczny zagajnik;
grapa - dół.
 |
Ruina szałasu pod Przysłopem Dolnym, czyli burdel.
fot. Autor
|
Tak więc z naszego,
współczesnego punktu widzenia, Wołosi to wędrowni pasterze i w większości
górale z południa naszego kontynentu, którzy przemierzając krainy południowo –
wschodniej Europy przez wieki poszukiwali nowych pastwisk i pokojowej
egzystencji z napotkaną na swojej drodze ludnością. Nie byli ludem zbyt wojowniczym ani też
odpowiednio zorganizowanym, dlatego też kolejne ekspansje różnych plemion,
zwłaszcza w okresie wielkiej wędrówki ludów (IV – VII w) przepędzały ich z
miejsca na miejsce. Gdy w końcu dotarli w Karpaty rozpoczęli ich eksplorację odnajdując
dogodne warunki dla swojej gospodarki i
- co najważniejsze – przychylność tamtejszych włodarzy i właścicieli
ziemskich. Osiedlając się wzdłuż Beskidów asymilowali się z miejscową ludnością
ruską, węgierską, polską, słowacką i czeską dominując jednocześnie ich sposób
gospodarowania oraz przekształcając w sposób trwały wiele cech kulturowych.
Jednocześnie przenosili elementy kultury społeczności napotkanej na swojej
drodze wcześniej, zagarniając je niejako do rejonów w które zawitali później,
co zauważyć można np. w elementach nazewnictwa pochodzenia ruskiego obecnych w
zachodnich częściach Beskidów. Tak więc Hucułowie, Łemkowie, Bojkowie, wreszcie
też nasi górale wywodzą się wprost z
połączenia – asymilacji – grup ludności wołoskiej z rdzenną ludnością słowiańską
zamieszkującą Beskidy pierwotnie. To właśnie Wołochom zawdzięczamy napływ
ruskich elementów kulturowych na ziemie polskie i ich współczesne ślady. Choćby w
postaci wielu na południowym wschodzie naszego kraju cerkwi
greckokatolickich, jako pozostałości po nieporównywalnie liczniejszej niegdyś
społeczności wyznaniowej obrządku bizantyjskiego.
Wołosi mieli także niebagatelny wpływ na miejscową gospodarkę. Ich sposoby
gospodarowania okazały się tak skuteczne w warunkach górskich, że uzyskiwali od
właścicieli ziemskich przywileje lokowania wielu wsi, przyczyniając się w
decydujący sposób do tworzenia i rozbudowy karpackiej sieci osadniczej. Zmienili
też zasadniczo sposób gospodarowania w górach, „przestawiając” wioski
wyłącznie rolnicze na rolniczo-pasterskie i pasterskie, co znacznie zwiększyło
ich możliwości produkcyjne. To Wołosi upowszechnili system organizacyjny
wypasów sezonowych tzw. „szałaśnictwo”, gdzie owce i bydło koszarowano na górskich
halach w okresie wiosenno – letnim. Od
początku upowszechniało się też tzw. prawo wołoskie – zbiór zasad ekonomicznych
i prawnych związanych z wołoską gospodarką pasterską, które w połączeniu z
elementami prawa niemieckiego stanowiło podstawę prawną dla lokowania nowych i
reorganizacji wielu istniejących już wsi. Prawo wołoskie w tych warunkach
geograficzno – kulturowych okazało się znacznie efektywniejsze niż osadnicze
prawo niemieckie.
Dzisiaj ślady Wołochów można napotkać praktycznie w całych Beskidach, w
elementach tradycji pasterskiej, strojów ludowych czy choćby w postaci nazw terenowych. Także znane nam
słowa: baca, juhas, gazda, bryndza, kierdel, koliba, koszar, żętyca, redyk,
szałas a nawet kożuch pochodzą z języka wołoskiego. Określenia te możemy
napotkać w różnych formach w wielu miejscach Beskidów, co jest dobitnym
świadectwem wielkości obszaru wpływów tej kultury.