Kiedy kończyłem marcową rundę po szlakach Raczańskiego Worka
nie docierając do jego najwyższej kulminacji obiecałem sobie, że wrócę tu
jeszcze zanim skończy się sezon. Wybiorę tylko czas bardziej przewidywalny
pogodowo, aby tym razem nie oglądać sinych od wilgoci chmur i śniegowej brei
osuwającej się spod nóg. Nie tylko
chciałem dokończyć marcowe dzieło, czyli wejść w końcu na Wielką Raczę (1236m). Przede wszystkim chciałem poznać ten zakątek gór od bardziej przyjaznej,
cieplejszej strony. Wędrując wczesną wiosną, zwłaszcza taką jak w tym roku,
zimną, śnieżną i wilgotną nie byłem w stanie w pełni docenić jego zalet.
Najwyraźniej pogodowe niedostatki nie pozwalają mi cieszyć się górami tak jak
bym tego chciał. Zdołałem jednak dostrzec, że góry te warte są bliższych
oględzin w bardziej sprzyjających warunkach.
Zwłaszcza, że kiedy sięgnąłem do pamięci i spojrzałem na mapy, to przekonałem się, że jest to ostatni fragment Beskidu Żywieckiego do którego jeszcze nie zaglądałem. Czas wypełnić tę lukę.
Zwłaszcza, że kiedy sięgnąłem do pamięci i spojrzałem na mapy, to przekonałem się, że jest to ostatni fragment Beskidu Żywieckiego do którego jeszcze nie zaglądałem. Czas wypełnić tę lukę.
![]() |
Roztoka - Przegibek - Wielka Racza - Roztoka
Źródło: Wydawnictwo Compass
|
Nawet nie przeszkadzało nam, że towarzystwo postanowiło nie wychodzić w góry. Dołączymy do nich po zejściu z Raczy w piątkowy wieczór, zaszyjemy się w dolince i spędzimy cały weekend na kontemplacji ulotnego czaru podarowanej przez los chwili spokoju i piękna otaczającego świata, z perspektywy nic nie robienia przy biesiadnym ognisku. Wstyd się przyznać, że odwiedziny u dziecka to w zasadzie tylko pretekst.
Wobec takich widoków wędrówka górska wydała się jeszcze bardziej atrakcyjna. I może nawet lepiej że pójdziemy sami. Już od wieków nie wędrowaliśmy z moją lepszą połówką samotnie. Przeważnie chodzę sam, a jeśli już razem to rodzinnie, z dziećmi. Ostatni przypadek kiedy nie było z nami nikogo przydarzył się w maju 2012 roku, kiedy to zaczynaliśmy pokonywanie Głównego Szlaku Beskidzkiego. Doszliśmy wtedy z Ustronia do Korbielowa w pięknej pięciodniowej wędrówce.
Najdogodniejszym punktem wyjścia na Wielką Raczę jest parking
w dolinie Rycerki kilkaset metrów powyżej osiedla Roztoka, w pobliżu
leśniczówki „Pod Raczą”. Oczywiście mam na myśli nie tylko turystów
zmotoryzowanych, ale też zdających się na busy. Z tego co zauważyłem
dojeżdżają tutaj głównie z Żywca
(kierunek Rycerka – Kolonia) średnio co półtorej godziny, prawie przez cały
tydzień. Niechlubny wyjątek stanowi
niedziela. Najwyraźniej miejscowi włodarze uznali, że nie jest to dobry dzień
na górskie wycieczki, a i miejscowi nie powinni ruszać się wtedy z domów bez
aut, bo na rozkładzie nie ma ani jednego kursu. Czy wykaże się naiwnością jeśli
stwierdzę, że może gdyby był, turyści bez aut mieliby szanse częściej tutaj
zaglądać i zostawać na cały weekend, nie tylko do soboty? A może turystów bez
aut już nie ma?
Z parkingu można wyjść do schroniska na szczycie żółtym szlakiem w dwie godziny i zejść tą samą drogą w godzinę. I taki wariant najczęściej wybierany jest przez bardziej leniwych spacerowiczów. Ponieważ do takich czasami nie należymy wybraliśmy inną, znacznie ciekawszą opcję. Koniecznie chciałem dokończyć przerwaną złymi warunkami pogodowymi wędrówkę z marca tego roku i obejść najbardziej wysuniętą na południe część granicznego grzbietu między Przegibkiem i Raczą. O dojściu tym samym grzbietem do Zwardonia nie mogło być już mowy, bo jakoś trzeba było wrócić po samochód. Ale to w zupełności wystarczy, żeby zrekompensować ostatnie niepowodzenie. Najpierw więc zahaczymy o schronisko na Przegibku, a dopiero stamtąd skierujemy się w stronę Wielkiej Raczy.
Na starcie zameldowaliśmy się kilka minut po ósmej, po ponad dwugodzinnej jeździe z małą przerwą na kawę w Żywcu. Przy parkingu oprócz dużej wiaty biesiadnej z miejscem na ognisko moją uwagę przyciąga niespodziewany dowód najwyraźniej częstej obecności w tym miejscu największego górskiego zbójnika i łasucha. Stalowe pudło przypominające bardziej kasę pancerną niż śmietnik. Szczelnie zamykane na solidną klapę, przemyślnie skonstruowaną tak, aby nie mogła jej otworzyć mniej dokładna w swych poczynaniach od ludzkiej, niedźwiedzia łapa. Dla nas to ciekawostka, bo jeszcze takiego wynalazku na swoich ścieżkach nie widzieliśmy.
Z parkingu można wyjść do schroniska na szczycie żółtym szlakiem w dwie godziny i zejść tą samą drogą w godzinę. I taki wariant najczęściej wybierany jest przez bardziej leniwych spacerowiczów. Ponieważ do takich czasami nie należymy wybraliśmy inną, znacznie ciekawszą opcję. Koniecznie chciałem dokończyć przerwaną złymi warunkami pogodowymi wędrówkę z marca tego roku i obejść najbardziej wysuniętą na południe część granicznego grzbietu między Przegibkiem i Raczą. O dojściu tym samym grzbietem do Zwardonia nie mogło być już mowy, bo jakoś trzeba było wrócić po samochód. Ale to w zupełności wystarczy, żeby zrekompensować ostatnie niepowodzenie. Najpierw więc zahaczymy o schronisko na Przegibku, a dopiero stamtąd skierujemy się w stronę Wielkiej Raczy.
Na starcie zameldowaliśmy się kilka minut po ósmej, po ponad dwugodzinnej jeździe z małą przerwą na kawę w Żywcu. Przy parkingu oprócz dużej wiaty biesiadnej z miejscem na ognisko moją uwagę przyciąga niespodziewany dowód najwyraźniej częstej obecności w tym miejscu największego górskiego zbójnika i łasucha. Stalowe pudło przypominające bardziej kasę pancerną niż śmietnik. Szczelnie zamykane na solidną klapę, przemyślnie skonstruowaną tak, aby nie mogła jej otworzyć mniej dokładna w swych poczynaniach od ludzkiej, niedźwiedzia łapa. Dla nas to ciekawostka, bo jeszcze takiego wynalazku na swoich ścieżkach nie widzieliśmy.