Był piątek. To zupełnie wystarczy by czuć się dobrze. Poza tym długi majowy weekend. W taki czas góry wołają wyjątkowo głośno. Prawie cały dzień słonecznie i ciepło. Nie gorąco, lecz ciepło. Na tyle by czuć się komfortowo. Czy mogą być lepsze warunki do wędrowania?
Jednak górska aura niezbyt dobrze znosi jednostajność, czego dowód mieliśmy otrzymać pod koniec dnia. Po raz pierwszy od wielu lat spotkaliśmy na szlaku prawdziwie groźną, górską burzę.
Nie zabrzmi to wiarygodnie, ale rzeczywiście przez 25 lat beskidzkiej łazęgi nie natknąłem się na taką, która równie mocno przemówiłaby do wyobraźni. Kwestia szczęścia czy dobrego planowania? O tym może później, a teraz do rzeczy.
Z naszej gorczańskiej „bazy” w
Rabce wyruszyliśmy ok. 7 rano busem do Nowego Targu. Na tym odcinku problemów
komunikacyjnych nie ma. Odjazdy 3 – 4 razy na godzinę. Nieco gorzej jest na
następnym, do Ochotnicy Górnej. Kursów bezpośrednich przez Przełęcz Knurowską
niewiele. Można jechać przez Krościenko,
ale z przesiadką trwa to zbyt długo, aby marnować tak piękną pogodę. Za to
jedyne poranne połączenie – w zasadzie tylko ono nam pasowało – okazało się
doświadczeniem niezmiernie interesującym.
Najpierw była zabawa w poszukiwanie przystanku. W Nowym Targu właśnie
otworzyli nowy, lśniący jeszcze czystością i pachnący farbą dworzec autobusowy.
Marmury, plazmy na ścianach, czujniki ruchu przy drzwiach. Ale o autobusach do
Ochotnicy Górnej jeszcze tam nie
słyszeli. Do Krakowa, Szczecina, Berlina i Paryża owszem, ale do niedalekiej
Ochotnicy nie ma. Miejsce, które nam wskazano jako możliwą lokalizację
przystanku busów, okazało się kawałkiem chodnika i wjazdu na sąsiadującą z nim
posesję, po przeciwnej stronie ulicy. Wiata przystanku była kilka metrów obok,
ale przyjmowała pod swój gościnny dach tylko autobusy MPK i dalekobieżne. Przez
moment nasunęło się pytanie: na co w
takim razie nowy dworzec, skoro większość autobusów nawet do niego nie zagląda?
Sytuacja zaczęła pachnieć lekkim absurdem, ale wczesna pora i brak kawy nie
pozwalały na głębsze przemyślenia.
Tymczasem nadzieja na łyk kofeiny pojawiła się z zupełnie nieoczekiwanej strony. Na naszym chodniku zmaterializował się busik z tablicą „Ochotnica Górna”. I kiedy już ochoczo zaczęliśmy się do niego gramolić, kierowca z rozbrajającym spokojem oświadczył, że to nie jest bus do Ochotnicy…, ale… jeśli nie pojawi się ten co miał być, to on za dwadzieścia minut będzie wracał z miasta i chętnie nas zabierze. „… możecie Państwo spokojnie pójść na kawę bo tamten raczej nie przyjedzie…” Przypomniały się dawne bieszczadzkie klimaty kiedy godzinami czekało się na pekaes, nie mając wcale pewności czy będzie jechał w naszą, czy noże przeciwną stronę. Nawet kierowca zdawał się jej nie mieć. Chyba to skojarzenie z Bieszczadami spowodowało, że poddaliśmy się biegowi zdarzeń i poszliśmy za dobrą radą na kawę.
Tymczasem nadzieja na łyk kofeiny pojawiła się z zupełnie nieoczekiwanej strony. Na naszym chodniku zmaterializował się busik z tablicą „Ochotnica Górna”. I kiedy już ochoczo zaczęliśmy się do niego gramolić, kierowca z rozbrajającym spokojem oświadczył, że to nie jest bus do Ochotnicy…, ale… jeśli nie pojawi się ten co miał być, to on za dwadzieścia minut będzie wracał z miasta i chętnie nas zabierze. „… możecie Państwo spokojnie pójść na kawę bo tamten raczej nie przyjedzie…” Przypomniały się dawne bieszczadzkie klimaty kiedy godzinami czekało się na pekaes, nie mając wcale pewności czy będzie jechał w naszą, czy noże przeciwną stronę. Nawet kierowca zdawał się jej nie mieć. Chyba to skojarzenie z Bieszczadami spowodowało, że poddaliśmy się biegowi zdarzeń i poszliśmy za dobrą radą na kawę.
![]() |
Kawa przy dworcu widmo.
fot. Autor
|
Gdzieś około dziewiątej
dotarliśmy do Ochotnicy Górnej. Chwilę przedtem karkołomny rajd serpentyną
drogi na wysoką Przełęcz Knurowską (846 m n.p.m.), gdzie na moment wróciły
wspominki z kilku wycieczek, które zawiodły mnie tutaj onegdaj. Moment bardzo
krótki, gdyż busik gnał zbyt szybko, aby dać szansę głębszym reminiscencjom.
Gdy przyszło wysiadać w centrum wsi uczyniliśmy to z niejaką ulgą. Jego
rozkołysany pokład zamieniliśmy na stabilną powierzchnię asfaltu i wreszcie
mogliśmy rozpocząć wędrowanie.
Szliśmy według znaków żółtych, które wyprowadziły nas z doliny Ochotnicy na północ. Wąską asfaltówką wzdłuż potoku Jamne, przez przysiółek o tej samej nazwie powoli nabieraliśmy wysokości. Nie spieszymy się zbytnio, wypatrując wśród okolicznej zabudowy pamiątek z czasów gdy architekturę ludzkich siedzib ciosano w drewnie. Mijamy kilka domów i budynków gospodarczych, które najwyraźniej pamiętają pierwszą połowę XX w. Szczególnie ciekawie wyglądają stare spichlerze z murowanymi piwnicami. Jeden z nich wyjątkowy, bo zbudowany u podnóża skarpy, przy samej drodze biegnącej dnem doliny. Takie ustawienie sugeruje, że mógł to być spichlerz wspólny dla kilku gospodarzy. Możliwe, że cały przysiółek gromadził tu swoje plony przed wywiezieniem do młyna,lub na targ. Może wójt zbierał w nim daninę dla właściciela tych ziem? A może zwyczajnie wyobraźnia mnie poniosła. Beskidzkie wędrowanie przysparza wielu okazji do zadawania podobnych pytań i choć często pozostają bez odpowiedzi, poruszają wyobraźnię i nadają naszej drodze smaku. Jeśli ktoś zna historię tego spichlerza, proszę o komentarz.
Szliśmy według znaków żółtych, które wyprowadziły nas z doliny Ochotnicy na północ. Wąską asfaltówką wzdłuż potoku Jamne, przez przysiółek o tej samej nazwie powoli nabieraliśmy wysokości. Nie spieszymy się zbytnio, wypatrując wśród okolicznej zabudowy pamiątek z czasów gdy architekturę ludzkich siedzib ciosano w drewnie. Mijamy kilka domów i budynków gospodarczych, które najwyraźniej pamiętają pierwszą połowę XX w. Szczególnie ciekawie wyglądają stare spichlerze z murowanymi piwnicami. Jeden z nich wyjątkowy, bo zbudowany u podnóża skarpy, przy samej drodze biegnącej dnem doliny. Takie ustawienie sugeruje, że mógł to być spichlerz wspólny dla kilku gospodarzy. Możliwe, że cały przysiółek gromadził tu swoje plony przed wywiezieniem do młyna,lub na targ. Może wójt zbierał w nim daninę dla właściciela tych ziem? A może zwyczajnie wyobraźnia mnie poniosła. Beskidzkie wędrowanie przysparza wielu okazji do zadawania podobnych pytań i choć często pozostają bez odpowiedzi, poruszają wyobraźnię i nadają naszej drodze smaku. Jeśli ktoś zna historię tego spichlerza, proszę o komentarz.
![]() |